niedziela, 31 maja 2015

Jan Kwieciński

Witam.
Dzisiaj o bohaterze, który przybył do naszych wiosek i niósł kaganek oświaty - Janie Kwiecińskim.
To dobrze, że szkoła w Bartnikach przybrała jego imię, gdyż doskonale w ten sposób upamiętnia jego życie. Ja w dzieciństwie o Janie Kwiecińskim słyszałam od swojej Mamy. Ona go oczywiście nie znała, ale w wiosce mówili o nim starsi ludzie. Znali go Jej rodzice i krewni. Tak się też składa, że moja rodzina, to rodzina zbieraczy - chomików. Prawie nic nie wyrzucali. Przez ponad 50 lat na strychu domu pradziadków przeleżały jakieś stare dokumenty. Gdy wichura zerwała dach tego domu, to kolejny zbieracz rodzinny je przygarnął. Ja coś o nich wiedziałam i ostatnio je odszukałam. Pośród naszych rodzinnych pamiątek znalazły się dwa podpisane na odwrocie zdjęcia - Jana Kwiecińskiego i Ewy Kwiecińskiej. Niestety, jakiś pewnie niespełniony malarz - wujek albo ciotka - namalował na tych zdjęciach swoje popisowe dzieło. Zdjęcia były zwyczajnie pomazane. Trochę udało się je naprawić. Oczywiście chętnie się nimi podzielę.

Jan Kwieciński  

Ewa Kwiecińska

Tych, którzy chcą poznać bliżej działalność Jana Kwiecińskiego odsyłam na gminną stronę Puszczy Mariańskiej, gdzie opisano jego życie i działalność. 
http://www.puszcza-marianska.pl/index.php/jan_kwiecinski

Ja nie wiem wiele więcej o Janie Kwiecińskim, ale jako genealog przedstawię tutaj kilka dokumentów metrykalnych z jego rodziny. Na początek oczywiście akt urodzenia Jana Kwiecińskiego.
Akt urodzenia Jana Kwiecińskiego z 1894 roku w parafii Zduny.

Jak to było w latach 1867-1915 dokumenty metrykalne były na tych terenach zapisywane po rosyjsku. Dla zainteresowanych treścią tej formułki postaram się dość dokładnie ten dokument przetłumaczyć. Dla osób, które nie znają zasad spisywana metryk z tego okresu, tytułem małego wprowadzenia dodam jeszcze, że zapis podwójnych dat w tych dokumentach oznacza zapis w kalendarzach gregoriańskim i juliańskim. Druga data odpowiada dacie naszego kalendarza. Jako pierwsza osoba wymieniona w akcie powinien być stawający ojciec dziecka. Jeśli ojciec z jakiś powodów nie mógł stawić się u księdza z dzieckiem, wtedy powinna stawić się kobieta - akuszerka. Obowiązkowo musiało stawić się dwóch pełnoletnich mężczyzn (oprócz ojca lub akuszerki) jako świadków. Zdarzało się, że dziecko zgłaszał dziadek lub stryj, ale było to jakby niezgodne z przepisami. Poniżej tłumaczenie tej metryki.

22 Strugiennice.
Działo się we wsi Zduny piątego-siedemnastego lutego 1894 roku, o jedenastej przed południem.
Stawili się osobiście Antoni Kwieciński rolnik zamieszkały w Strugiennicach, 27 lat mający, w obecności Tomasza Wójcika 32 lata i Stanisława Orzeł 42 lata obaj rolnicy zamieszkali w Strugiennicach i okazał nam niemowlę płci męskiej oświadczając, że urodził się on w Strugiennicach trzeciego -piętnastego lutego bieżącego roku  o godzinie trzeciej po południu, z jego prawowitej małżonki Zofii z Murasów mającej lat 19. Dziecięciu temu na chrzcie świętym odbytym dnia dzisiejszego dano imię Jan a rodzicami jego chrzestnymi byli Walenty Bełz(?) i Józefa Żabka/Zabka(?). Akt ten okazującemu i świadkom niepiśmiennym przeczytano, przez Nas tylko podpisany.
Ks. H.(?) ... Proboszcz Zduński.

Rodzice Jana - Antoni Kwieciński i Zofia Muras pobrali się w parafii panny młodej w Złakowie Kościelnym w 1893 roku. Poniżej zamieszczam akt ślubu tej pary.

1893 ślub Antoniego Kwiecińskiego i Zofii Muras, parafia Złaków Kościelny.

Luźny przekład powyższego dokumentu brzmi:
Działo się we wsi Kościelny Złaków 25 stycznia/6 lutego 1893 roku o godznie dziesiątej przed południem. Ogłaszamy, że w obecności świadków Stanisława Murasa 53 lata i Konstantego Szteli 40 lat, obu kolonistów zamieszkałych we wsi Retki zawarto religijny związek małżeński między Antonim Kwiecińskim kawalerem zamieszkałym z matką, 25 lat mającym, urodzonym w Dąbrowie, zamieszkałym w Strugiennicach, synem zmarłego Józefa i żyjącej matki Magdaleny z Gajdow a Zofią Muras panną zamieszkałą z matką, 18 lat mającą, urodzoną i zamieszkałą we wsi Retki, córką zmarłego Piotra i żyjącej Marianny z Czubaków. Wygłoszono trzy zapowiedzi przedślubne w tutejszym i zduńskim kościołach 27 grudnia zeszłego roku / 8 stycznia bieżącego roku, 3 /15 i 10 / 22 stycznia bieżącego roku. Pozwolenia matek nowożeńców obecnych przy akcie wygłoszono słownie. Nowożeńcy umowy przedślubnej nie zawarli. Religijny obrzęd małżeństwa dopełnił ksiądz Aleksander Wasilewski Administrator parafii zduńskiej. Akt ten nowożeńcom i świadkom niepiśmiennym przeczytano, przez nas tylko podpisany.


W rodzinie tej w latach 1894-1911 przyszło na świat 11 dzieci, przy czym jedna córka urodziła się martwa. Kolejno rodzili się:
1894 rok - Jan Kwieciński,
1895 rok - Józef Kwieciński,
1897 rok - Konstanty Kwieciński,
1898 rok - Franciszek Kwieciński,
1899 rok - Wojciech Kwieciński,
1901 rok - Marianna Kwiecińska,
1903 rok - bezimienna Kwiecińska,
1904 rok - Stanisław Kwieciński,
1907 rok - Antoni Kwieciński,
1908 rok - Feliks Kwieciński,
1911 rok - Władysław Kwieciński.

W 13 listopada 1911 roku w Strugiennicach zmarła w wieku 36 lat matka Jana Kwiecińskiego - Zofia z Murasów Kwiecińska. Zofia zmarła z całą pewnością przedwcześnie, wszak pozostawiła męża i gromadkę małych dzieci.

Akt zgonu Zofii Kwiecińskiej w parafii Zduny.

No. 44 Strugiennice.
Działo się we wsi Zduny drugiego/piętnastego listopada tysiąc dziewięćset jedenastego roku, o dziewiątej rano. Stawili się Jan Gajda i Aleksy Klimkowski obaj rolnicy pełnoletni zamieszkali we wsi Strugiennicach i oświadczyli, że trzydziestego pierwszego października (trzynastego listopada) tego roku o siódmej rano zmarła we wsi Strugiennicach Zofia Kwiecińska z domu Muras, 36 lat, córka zmarłego Piotra i żyjącej Marianny z Czubaków, urodzona we wsi Retki, a zamieszkała we wsi Strugiennicach, pozostawiła po sobie owdowiałego męża Antoniego Kwiecińskiego. Po przekonaniu się naocznie o śmierci Zofii Kwiecińskiej, akt ten obecnym niepiśmiennym przeczytano, przez nas tylko podpisany, Administrator Zduńskiej parafii prowadzący Akty Stanu Cywilnego.

Ojciec Jana - Antoni, ożenił się powtórnie.  Ślub miał miejsce w Łowiczu w roku 1912 roku z pochodzącą z miejscowości Goleńsko panną Rozalią Kosiorek. 

W następnym poście zamieszczę drzewo genealogiczne przodków Jana Kwiecińskiego.
Tyle na dzisiaj.
Ewa



niedziela, 10 maja 2015

Kościół w Bartnikach, parafia w Radziwiłłowie.

Witam.
Dla osób niezamieszkałych w okolicy może tu być pewna niejasność w nazwach. Gdzie właściwie jest nasz kościół, w Bartnikach czy Radziwiłłowie? Kościół i cmentarz znajdują się w Bartnikach, ale parafia nazywa się "Parafia Świętego Antoniego z Padwy w Radziwiłłowie Mazowieckim". Fizycznie kościół jest w Bartnikach, ale nominalnie parafia znajduje się w Radziwiłłowie Mazowieckim.
Budowę kościoła rozpoczęto w 1906 roku. Mój pradziadek Grzegorz mieszkał wtedy w Antoniewie, kilka kilometrów od kościoła. Musiała to być rzecz niezwykła, taka budowa kościoła, bo swoim dzieciom później opowiadał, że kiedy tylko mógł, to przebiegał tę drogę, aby obserwować jak kościół rósł. 
Trzy lata później kościół wraz z przylegającymi budynkami, lasem, ziemią orną i łąką we wsi Grabie przekazano na własność Zgromadzenia Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa (CR). Początkowo kościół był filią kościoła parafialnego Św. Trójcy w Bolimowie.
W 2008 roku kościół świętował 100-lecie. Wydano wówczas małą broszurę i pozwolę sobie zacytować kilka najistotniejszych wydarzeń z tego okresu zapisanych w broszurze.
1905-1907 - budowa kościoła
1907 - poświęcenie kościoła przez dziekana z Łowicza,
1914-1915 - zniszczenie kościoła w czasie pierwszej wojny światowej - zniszczone były boczne wieże, lewa ściana kościoła, trzy sklepienia głównej wieży, dach, okna i witraże.
28 czerwca 1915 roku Rosjanie zamierzali zburzyć wieżę kościelną.Walczący w armii rosyjskiej Polak - płk Pawłowski przekonał dowództwo, aby miny założono z przodu kościoła. Dzięki temu świątynia przetrwała.
Poniżej zamieszczam zdjęcie kościoła z 1915 roku (z archiwum Tadeusza Biskupskiego), na którym widać wczesne zniszczenie dachu nad prezbiterium.

Kościół w Bartnikach 1915 rok.

1920 Hrabia Michał Sobański zaprasza Zgromadzenie Zmartwychwstania Pańskiego do pracy w parafii.
1922 - poświęcenie cmentarza przy parafii.
25.12.1920 - pierwsze nabożeństwo w kościele po pierwszej wojnie światowej. 
1.01.1923 Ks Kardynał Aleksander Kakowski - Arcybiskup Warszawski - dekretem z 29 listopada 1922 roku erygował parafię przy kościele św. Antoniego pod tym samym wezwaniem, oddając ją pod wieczysty zarząd Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego, pierwszym administratorem parafii został ks Stanisław Grycz (CR)
1921-1926 - remont kościoła po wojnie, wstawiono okna odbudowano lewą ścianę kościoła. W 1924 roku pokryto kościół dachówką.
1925, 1926 - odbudowa wież kościoła.
1929 - zakup żyrandola, który jest do dzisiaj w kościele.
1926-1930  - proboszczem jest ks. Jakub Kukliński CR
1932 - malowanie kościoła, ołtarzy, balustrad, ławek figur, konfesjonałów, drzwi, ambony, chrzcielnicy oraz wyremontowanie ołtarza Matki Bożej. Fundusze na ten cel pochodziły od Zmartwychwstańców z USA.
1937 - nowy dzwon na wieży kościoła o wadze 251 kg.
1939-1945 druga wojna światowa, proboszczem był ks. Ignacy Grzybowski CR. Niemcy skradli dzwon.
1945 - oszklono "szkłem katedralnym" cały kościół i zakupiono nowy dzwon.
Nie był to ostatni dzwon. W 1964 lub 1965 odlano nowy, gdyż stary pękł. 
Mój pradziadek Grzegorz - ten z Antoniewa ożenił się z panną z Grabiny, osiadł tutaj i był sołtysem. Zachowało się wśród pamiątek rodzinnych zaproszenie dla niego i jego żony na poświęcenie dzwonu. Skan zamieszczam poniżej. 


Ciekawa byłam, w którym to było roku, gdyż w zaproszeniu zapisano w sposób, wtedy oczywisty "b.r.", ale który to był wtedy ten bieżący? Może ktoś wie, czy to był 1945 czy 1964 czy 1965?
Tyle na dzisiaj.
Ewa



piątek, 8 maja 2015

Jak to się stało, że mamy taki piękny kościół w Bartnikach.

Witam.
W mojej rodzinie była taka opowieść o tym, dlaczego mamy taki piękny kościół w Bartnikach. Według opowieści mojego pradziadka Grzegorza, Pani Emilia Sobańska zatrzymała się na chwilę odpoczynku, kiedy przejeżdżała karetą przez Bartniki. Oddaliła się odrobinę do lasu. Tam potknęła się o jakiś korzeń, czy gałąź i upadła tak nieszczęśliwie, że nie mogła wstać. Nie wiem, jaka była przyczyna tych trudności, czy coś ją zabolało, czy to był jakiś skurcz mięśni, ale nie mogła nawet wezwać pomocy, bo nie zostałaby usłyszana. W tej przykrej sytuacji postanowiła się pomodlić. Podobno w tej modlitwie złożyła obietnicę, że jeśli uda się jej podnieść i wrócić bezpiecznie, to wybuduje w tym miejscu kościół. Opowieść ta była dla mnie ciekawa, ale czy jest prawdziwa? Zapewne jest tam jakieś maleńkie ziarenko prawdy. Ponieważ nie bardzo wiem, jak ją uwiarygodnić, uznajmy ją za taką lokalną legendę.

Kościół w Bartnikach.

Oficjalnie nasz kościół ufundowany został dla uczczenia 50-tej rocznicy ślubu Feliksa i Emilii Sobańskich z Guzowa. Początkowo Państwo Sobańscy planowali wybudować kościół w Rudzie Guzowskiej (dzisiejszym Żyrardowie) i został sporządzony projekt tego kościoła przez słynnego galicyjskiego projektanta Teodora Talowskiego. 


Projekt kościoła Teodora Talowskiego dla Rudy Guzowskiej.

Kiedy znalazłam ten projekt Teodora Talowskiego przypisany do Rudy Guzowskiej sądziłam, że to błędny podpis. To przecież jest mój kościół! To jest dzisiejszy kościół w Bartnikach! Okazuje się, że Państwo Sobańscy wykorzystali projekt przeznaczony dla Rudy Guzowskiej w naszych Bartnikach.
Dostaliśmy kościół architekta, który zaprojektował 70 kościołów. Przedstawię czytelnikom kilka informacji o kościołach Teodora Talowskiego.

Projekt kościoła w Nowym Sączu.

Kościół św. Elżbiety we Lwowie.

Teodor Talowski miał charakterystyczny, rozpoznawalny styl. Nasz kościół jest jedynym na Mazowszu, który powstał według projektu Talowskiego. W tej część Polski stanowi on pewien unikat, ale gdyby pojechać na południe, okazałoby się, że w tamtejszych kościołach można spotkać takie oto detale. 
Charakterystyczny podcień z kolumną, prawie jak w moim kościele, ale ten znajduje się w Nowym Sączu.

Detal kościoła we Lwowie - podobny do tego, który jest nad wejściem w Bartnikach.

Tyle na dzisiaj o architekturze kościoła. To mogłaby być ciekawa wycieczka w poszukiwaniu "rodzeństwa" naszego kościoła. Może ktoś spróbuje. Tematowi kościoła poświęcę jeszcze kilka wpisów...
Ewa


piątek, 1 maja 2015

Jeszcze o szpitalu Czerwonego Krzyża w okolicach Radziwiłłowa.

Witam.
Osoby zainteresowane historią pierwszej wojny światowej wiedzą zapewne wiele o atakach gazowych pod Bolimowem. Ja też przeczytałam sporo opisów tych ataków i relacji dotyczących tego, jak zabójcza była to broń. Nie sądziłam jednak, że ofiary tego ataku były transportowane do Radziwiłłowa. Tym razem znalazłam bardzo uporządkowany, opatrzony świetnymi zdjęciami i mapami, jak dla mnie doskonały, opis tego co działo się pod Bolimowem w latach 1914-1915. Poniżej zamieszczam link i pochodzącą z tej strony relację brytyjskiego korespondenta.

http://www.academia.edu/9733990/Zalewska_Kali%C5%84ski_Czarnecki_2014_Wielka-Wojna-nad-Rawka_1914-1915_i_materialne_po_niej_pozosta%C5%82o%C5%9Bci

"... Niektórzy spośród tych, którzy ponieśli śmierć 31 maja [1915], zostali pochowani na Cmentarzu Wojennym w Bolimowskiej Wsi, obok setek innych żołnierzy tam spoczywających.
Pobliskie punkty opatrunkowe i szpitale zapełniły się ofiarami ataku gazowego. W szpitalu Czerwonego Krzyża w okolicach Radziwiłłowa przebywający tam brytyjski korespondent Scotland Liddel tak pisał to, co działo się 31 maja:

...Nadszedł poranek i jego nadchodzącym świetle zobaczyliśmy wagonik kolejki, nadjeżdżający w naszą stronę. Było na nim sześciu żołnierzy, uczepionych jego boków, kaszlących i z trudem łapiących oddech. Wróg zaatakował pociskami wypełnionymi gazem, który zatruł ludzi. Ich płuca były straszliwie spalone. Braliśmy ich na nosze i nieśliśmy na otwartą, piaszczystą przestrzeń pomiędzy namiotami. (...) Nadjeżdżało coraz więcej wagoników, zamieniając się w niemal stały strumień. Wielu zatrutych już nie żyło, nim dotarło do naszego obozu. (...) W ciągu całego dnia mieliśmy dwa tysiące stu zatrutych i wielu rannych. Stu czterdziestu pięciu zmarło w naszym obozie. Prawie pięciuset zmarło po odesłaniu ich do Żyrardowa i Warszawy. (...) Wszystko co mogło pomóc zatrutym, zostało zrobione. Siostry, lekarze i sanitariusze stosowali sztuczne oddychanie w najcięższych przypadkach. Okoliczni mieszkańcy, mężczyźni i kobiety, a nawet chłopcy i dziewczynki, przyszli ze swoich domów położonych dalej na wschód i pracowali cały dzień, przynosząc wodę, mleko do picia dla chorych i robili okłady na ich piersiach i głowach. (...) W najcięższych przypadkach zrobienie czegokolwiek było prawie nie możliwe. Próbowaliśmy sztucznego oddychania, ale bez sukcesu. Kiedy ci ludzie dusili się na śmierć, stawali się purpurowi na twarzy, a ich języki stawały się prawie czarne. (...) Zauważyliśmy, że nie tylko mosiężne części wyposażenia żołnierzy pokryły się zielonym nalotem, również ładowniki amunicji pokryte były zielonkawą warstwą..."

Zdjęcie ataku falowego ze strony dobroni.pl

Kiedy byłam mała moi dziadkowie czasem opowiadali zasłyszane relacje o tym ataku - obydwaj mieszkali nie dalej niż 10 km od miejsca ataku. Naturalnie powtarzali oni relacje starszych, gdyż sami byli małymi dziećmi. Ja nie wsłuchiwałam się wtedy w te opowieści. Dziś żałuję, że nie poświęciłam im należytej uwagi. Pamiętam tylko opowieści o tym, jak straszliwie Ci żołnierze konali, jak to było przerażające dla okolicznej ludności. Ta szybkość zabijania, ta skala, to cierpienie...
Jeden z moich pradziadków został wzięty do armii rosyjskiej, tuż przed pierwszą wojną światową. Sądził pewnie, że będzie tam jaki inni na sześć lat, bo tyle spędziłby tam w czasie pokoju. Miał jednak swoistego "pecha". Wybuchła wojna i pradziadek został na kolejne cztery ciężkie lata. Dziesięć lat w armii z czego cztery w "Wielkiej Wojnie". Przeżył, wrócił, ożenił się, ale z relacji rodziny wiem, że niechętnie opowiadał o tym pobycie w armii i na wojnie. Kiedy ktoś go o coś zapytał, to krótko odpowiedział, ale nigdy nie snuł opowieści. To co przeżył było na pewno najcięższymi przeżyciami w życiu. 
Mój pradziadek Bronisław przeżył, a szacuje się, że walczyło w niej około 3,4 mln Polaków z czego poległo 500000-800000. Liczebnie jest to liczba strat porównywalna z poległymi wtedy mieszkańcami Wysp Brytyjskich. Wydaje mi się, że za mało pamiętamy o tych poległych Polakach.
Ewa