sobota, 12 grudnia 2015

Nasze Kapliczki

Witam.
Wątek emigracji do Ameryki zaowocował zakupem książki "Listy emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych 1890-1891". Lektura świetna i do wątku emigracyjnego powrócę, gdy przeczytam całą książkę.
Dzisiaj mogę wreszcie zaprezentować nasze kapliczki. Możliwe, że dla współczesnych młodych ludzi stanowią one jakiś folklorystyczny element krajobrazu wioski. Inaczej to wyglądało dawniej. Dawniej kapliczki i krzyże stawiano na rozstajach dróg, na krańcu wsi, na miejscach ważnych dla społeczności... Były miejscem, gdzie żegnano się z tym, który wioskę opuszczał, były informacją, że przeszła zaraza, ale były przede wszystkim miejscem na chwilę modlitwy. Do dzisiaj w krajobrazie wiosek w maju można zobaczyć modlące się kobiety, dzieci, czasem mężczyzn. W czasach mojego dzieciństwa obowiązkowo należało przeżegnać się przechodząc obok krzyża, czy kapliczki. Pamiętam, że moja kuzynka, żartowała, że w jej wiosce musi żegnać się na każdym skrzyżowaniu...
Dzisiaj troskę o kapliczkę i krzyż przejawiają chyba głównie starsi mieszkańcy. Oni widzą jeszcze potrzebę ich odbudowywania, przyozdabiania, a nawet fundowania nowych - jako podziękowanie za doznaną łaskę...
Mamy więc w naszych wioskach kapliczki nadrzewne, malutkie skrzyneczki z figurką, oszklone i zdobione, zarówno w centrum wioski jak i na skraju, tam, gdzie kończą się zabudowania...


Kapliczki w Grabinie i Bartnikach. 


Mamy kapliczkę słupową, chyba najcenniejszą i najstarszą, bo pochodzącą z 1861 roku, ufundowaną jak zapisano, przez Jana Czaplarskiego i Iwonę Salomon. Prosta, skromna, ale przecież piękna, świadcząca o potrzebie upamiętnienia, czego? Może ktoś wie...

Kapliczka w Bartnikach z 1861 roku.

Mamy wreszcie okazałe murowane kapliczki. Kiedyś były one wybudowane z kamienia, albo słabej cegły. Dzisiaj zostały odnowione, odbudowane z klinkieru, przez co zatraciły - moim zdaniem - swój urok naturalności i prostoty. Prawda, że ten zabieg odbudowujący sprawił, że przetrwają kolejne lata, że są jakby kontynuacją tych dawnych kapliczek, że odtwarzają poprzednią bryłę, a jednak te kamienne, pozostają świadectwem swoich czasów...
 

Kapliczki w Grabinie. Kapliczka po prawej z 1958 roku.


Kapliczka w Grabinie, czy Bartnikach, u zbiegu wiosek i można się pomylić. Jednak Bartniki.



Kapliczka w Bartnikach. 
W kapliczce po lewej umieszczono napis "PODZIĘKOWANIE MATCE PRZENAJŚWIĘTSZEJ ZA WSZYSTKIE ŁASKI KTÓRE DOZNAŁAM
DN. I.V.1857R
Za kapliczką tą stoi osobny drewniany krzyż. 
Kapliczka w Bartnikach.

W kapliczce, z boku umieszczono tablicę z napisem:
"OD POWIETRZA GŁODU OGNIA I WOJNY - ZACHOWAJ NAS PANIE 
OD NAGŁEJ NIESPODZIEWANEJ ŚMIERCI - ZACHOWAJ NAS PANIE JEZU CHRYSTE. Kapliczka odbudowana. 

Jedna z kapliczek w Grabinie, która jest mi szczególnie bliska, bo kiedyś mieszkałam w pobliżu niej była jakby podwójna. Oprócz kapliczki murowanej - obecnie wybudowanej od nowa- towarzyszy jej -podobnie jak tej w Bartnikach -osobny krzyż. Do tej pory nie zastanawiałam się nad "zasobnością" tego miejsca. Od razu pojawiają się pytania, co było pierwsze, krzyż, czy kapliczka. Dlaczego do krzyża dodano kapliczkę, czy na odwrót, co takiego miało tutaj miejsce, że zachowały się aż dwa okazałe symbole religijne w jednym miejscu. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że widząc to miejsce tysiące razy nie dostrzegłam jego wyjątkowości. Dopiero zestawienie zdjęcia z innymi kapliczkami pokazało mi jego wyjątkowość. Pierwotna kapliczka była z 1905 roku, odbudowana jest z 2001 roku.


Kapliczka w Grabinie.

Wreszcie krzyże. Budowane były zwykle na końcu i początku wsi. Czasem stawiano je w podzięce za uratowanie życia, czy otrzymane łaski. Dla mnie szczególnie bliski był krzyż w Bartnikach w pobliżu skrzyżowania z ulicą Dużą prowadzącą z Grabiny. Codzienna droga do szkoły wiodła przecież obok tego białego drewnianego krzyża. Drewno, jest piękne, ale trudno je utrzymać latami. Dzisiaj mamy tu duży krzyż metalowy, postawiony jak zapisano na tabliczce w 2002 roku. 
Na fotografii po prawej stronie krzyż, który omyłkowo przypisałam do krzyża w drodze na Grabie. Ten krzyż stoi w Budach Grabskich, podobno z lufy armatniej... To sprostowanie po słusznym komentarzu czytelnika. Krzyż pamiętał dobrze mój brat i chciał go uwiecznić. Zawiodła wymiana informacji i błędnie przypisałam go do krzyża w drodze na Grabie. 

 
Krzyż w Bartnikach.                                          Krzyż w Budach Grabskich.

Oczywiście strażacy w Grabinie mają swojego "Św. Floriana"...
Św. Florian przed remizą w Grabinie.

Kapliczki z Radziwiłowa są mi nieco mniej znane. Jedna z nich na dzisiejszej ulicy Środkowej została wybudowana na nowo w kwietniu 1996 roku posiada i krzyż i kapliczkę. Na ulicy Spacerowej mamy krzyż na skraju lasu. 

Kapliczka w Radziwiłłowie, ul. Środkowa.

Krzyż w Radziwiłłowie, ul. Spacerowa.


I na koniec kapliczka, która mnie zasmuciła. Być może ktoś, kto o nią latami dbał już odszedł, być może ucierpiała przy okazji remontu kolei. Dopiero zdjęcia uświadomiły mi, że trzeba ją ratować...
Cała konstrukcja niebezpiecznie się przechyla, cokół pękł na dwie części. Ozdoby są jeszcze obfite, ale konstrukcja zdecydowanie wymaga ratunku.

Kapliczka w Radziwiłłowie.

We wszystkich naszych dużych kapliczkach główną postacią jest Maryja i krzyż. Niektóre z nich gromadzą jeszcze mieszkańców na modlitwę, niektóre popadają w ruinę - choć z radością należy przyznać, że nieliczne- ale zawsze pozostają pamiątką po przodkach i ich religijności.

To wydaje mi się wszystkie kapliczki w Grabinie i Bartnikach.Wydaje mi się, że to już wszystkie kapliczki z Radziwiłowa, ale jeszcze muszę odwiedzić, wszystkie zakątki i ścieżki. Mam nadzieję, że już wkrótce. 
Ostatnio kupiłam "Wędrówki po gminie Puszcza Mariańska - nowa odsłona". Tam opisano najciekawsze gminne kapliczki. Jest też kilka powyższych ze wskazaniem fundatora i okoliczności powstania.
Powyższe zdjęcia wykonałam ja i mój brat. Za co mu w tym miejscu dziękuję.
Ewa







sobota, 28 listopada 2015

Do Ameryki!

Witam.
Poznałam w ogólnym zarysie życie kilku pokoleń moich bezpośrednich przodków. Żartobliwie mówię czasem, że przez dwa i pół wieku siedzieli w czterech sąsiednich parafiach: Bolimów, Szymanów, Wiskitki, Jeruzal. Ostatnio znalazłam sobie utrudnienie i jeden z moich przodków o nazwisku Jerominko (pisany też Jerominek, Herominko, Gerominko) przybył około 1818 roku na Mazowsze z Guberni Kijowskiej z wioski Szamrajiwka. Znalazłam ją wreszcie w tej guberni, w rejonie skwyrskim - 830 km od miejsca w Polsce, gdzie się ożenił. Moi siedzieli jednak raczej na jednym miejscu, ale ogromne rzesze Polaków w końcu XIX wieku zaczęły wyjeżdżać do Ameryki. Kiedyś zainteresowałam się tą tematyką, bo krewni mojego męża wyjeżdżali do Ameryki. Poznałam też historię dwóch rodzin, które wyjechały  do Brazylii w czasie tak zwanej "gorączki brazylijskiej". To są niesamowite historie, ale nie o nich chcę tutaj teraz pisać.
Chciałam dowiedzieć się, czy emigracja do Ameryki objęła też nasze wioski. Po uwłaszczeniu w 1864 roku gospodarstwa jeszcze jakoś wystarczały na wykarmienie rodzin. Mam tu swojego Rocha, który z jedenaściorga dzieci doczekał się 2 wnuków. Za 50 lat na jego gospodarstwie wychowa się u jego prawnuczki 12 dzieci. Po sąsiedzku też bywało w domach sporo dzieci. W drugiej połowie XIX wieku pogorszenie doli chłopa wynikało jeszcze z jednej przyczyny. Otóż Ameryka zaczęła sprzedawać do Europy Zachodniej swoje zboże. To był dodatkowy cios - poza przeludnieniem - który sprawił, że sytuacja na polskiej wsi uległa pogorszeniu. Do tej pory, małe gospodarstwo jeszcze jakoś wyżywiło sowich, ale z chwilą, gdy nadwyżki zboża nie dało się już sprzedać na zachód, bo zboże z Ameryki było tańsze, nie wystarczało już na utrzymanie. Niektóre dzieci chłopskie nie mogły już liczyć na własne gospodarstwo, mogli iść na służbę do pana, ale dla gospodarskiego syna była to degradacja społeczna. Niektórzy poszli do fabryki, ale to też nie było dla chłopa pożądane rozwiązanie problemu biedy. Szybko okazywało się, że w fabryce pracuje się tylko na chleb, nie można wypracować nic dla siebie. Nie wszyscy mogli zresztą pracować w  fabryce w Żyrardowie... Pozostawała Ameryka. Początki emigracji do Ameryki z ziem polskich to lata czterdzieste XIX wieku, ale wtedy wyjeżdżało jeszcze niewielu. Taka wielka emigracja zaczyna się jednak w drugiej połowie XIX wieku, gdzieś od lat 80-tych, 90-tych. Skąd  chłopi wiedzieli o Ameryce? Różnie. Niektórzy powtarzali wieści zapisane w liście jakiegoś emigranta, który zachwalał rodzinie Amerykę. Oczywiście wieści te bywały czasem dobre, czasem złe, a plotka je zwielokrotniała. Wielu chłopów spotykało na odpuście, czy jarmarku agitatorów firm świadczących usługi przewozowe. Mówili oni, że "w Brazylii nie trzeba pracować, bo chleb rośnie tam na drzewach, a owoce są w takiej obfitości, że aż gniją. Nie potrzeba również używać światła, bo jest jasno od brylantów, które leżą w ogromnych ilościach na ziemi."
Generalnie ludzie jechali z biedy, a impulsem bywał zatarg w rodzinie, brak miejsca na gospodarstwie i marzenia o wyjściu z biedy, a może bogactwie. Zjawisko to objęło najliczniej mieszkańców zaboru austriackiego i Mazowsza północnego.
Z moich ustaleń i wywiadów rodzinnych wynika, że ta wielka fala emigracji nie objęła z takim natężeniem naszych wiosek. Wiem, że młodzi mężczyźni z sąsiednich wiosek wyjeżdżali do pracy, "dorobić się" do Francji. Był to jednak wyjazd najczęściej na kilka lat. Po zarobieniu jakiejś sumy wracali i kupowali kawałek ziemi. 



Reklamy firmy "ułatwiającej" emigrację.

Jedyna rodzina, o której wiem, że pochodziła z Grabiny i młodzi mężczyźni odważyli się wyjechać do Ameryki, to rodzina Traczyków. Dla tych, którzy chcą przeszukać listy pasażerów przypływających do USA polecam stronę:
http://www.libertyellisfoundation.org/passenger
Strona jest w języku angielskim, ale po zalogowaniu, które jest darmowe, można znaleźć takie listy pasażerów:
... z 1903 roku pozycja 7 - Tomasz Traczyk, 27 lat, robotnik, Polak, z Grabiny...

 ... druga część wskazuje, że ma brata Jana Traczyka...

Obaj powyżsi Traczykowie urodzili się w Grabinie - Jan w 1868, a Tomasz w 1875 roku. Sprawdziłam na szybko w swoim drzewie genealogicznym i oczywiście są moimi dalekimi krewnymi - jak chyba połowa tych wiosek ;-)
Szukałam innych potencjalnych mieszkańców Grabiny, Bartnik czy Radziwiłłowa. Znalazłam Dwórskich, Mińkowskich, Bogusiewiczów, Michalaków, ale nie mam pewności, czy pochodzą z naszych wiosek. Miejscowości zapisane po angielsku, na podstawie tego najpierw, co usłyszał urzędnik na wyspie Ellis Island, a później odczytał indeksujący je współcześnie Amerykanin są czasem bardzo dalekie od tego, czym były w rzeczywistości. Zapisano na przykład: "Cechanof" zamiast Ciechanów, "Knapow" zamiast Kraków...
Nasza wioska nie różniła się bardzo od sąsiednich, ale pewnych przypadków emigracji poza Traczykami nie potrafię, póki co, wskazać. Może ktoś wie...
Wiem, że śmielej emigrowali młodzi ludzie z Żyrardowa, Skierniewic, Łodzi. Zwykle byli to robotnicy, którzy poza swoją siłą i fachem, nie posiadali wiele.
Ewa


niedziela, 1 listopada 2015

Mieszkańcy naszych miejscowości w carskiej armii.

Witam.
Dzisiaj o chciałabym napisać kilka słów o tych spośród naszych przodków, którzy musieli służyć w carskiej armii.
Zasady poboru do armii zmieniały się na przestrzeni lat i obejmowały różne okresy służby - od służby dożywotniej, przez okres dwudziestopięcioletni, do 15 lat, z czego około 6 lat czynnej a resztę, jeśli nie było wojny, można było spędzić na "urlopie rezerwisty". Gdzieś przeczytałam, że w czasach służby 25 - letniej, gdy młody człowiek szedł do armii, żegnała go cała wieś. To pożegnanie było czymś w rodzaju stypy. Mało kto liczył, że się jeszcze spotkają... Podobno, ci którzy wrócili mieli też duże problemy z odnalezieniem się w swojej wiosce, w nowej codzienności. Zindeksowałam ponad 2500 małżeństw z dziewiętnastego wieku i tylko jeden raz napotkałam ślub ocalałego mieszkańca Bartnik, który wrócił z armii po 25 latach służby.  Z ciekawości sprawdziłam, że po tym ożenku mieszkał w Małych Łąkach i urodziło mu się kilkoro dzieci. Wydaje się jednak, że to była nieczęsta sytuacja.
Przytoczę tutaj kilka informacji znalezionych w Internecie o tym, jak wyglądała służba po 1874 roku. O tym okresie, mogły zachować się jeszcze jakieś opowieści w rodzinie, może jakieś zapiski, zdjęcia...
"Od 1874 roku wprowadzono powszechny obowiązek służby wojskowej. Według prawa przed komisjami sprawdzano wszystkich młodych mężczyźni w wieku 21 lat. Z każdego rocznika wybierano, najzdrowszych około 20 - 25% do czynnej służby metodą losowania. Zwalniano: inwalidów, kaleki ruchu, głuchoniemych, chorych na gruźlicę, epilepsję, mających niedorozwój umysłowy lub chorobę umysłową, syfilityków i osobników niskiego wzrostu (mniej niż 154 cm. Symulujących chorobę umysłową skrupulatnie sprawdzano (zwykle symulanci udawali „za bardzo”), a tych, którzy nie mieli wymaganego wzrostu mierzono ponownie za 3 miesiące i jeszcze za kolejne 3 miesiące. Nie podlegał wcieleniu do armii także: jedyny syn, jedyny żywiciel w rodzinie, a także ci, których starszy brat służył lub służy w wojsku, (jeśli młodszy opiekował się rodzicami). Wcieleni do wojska pozostawali w nim długo, w wojskach lądowych - 15 lat, z czego w służbie czynnej 6 lat i 9 lat w rezerwie, we flocie - 7 lat w służbie czynnej i 3 lata w rezerwie. Czas czynnej służby skracano odpowiednio: do 4 lat dla posiadających świadectwa ukończenia wiejskiej szkoły podstawowej, do 3 lat dla tych, którzy mieli skończoną szkołę podstawowa miejską, do 1,5 roku - dla absolwentów gimnazjum i do 0,5 roku - dla absolwentów wyższych uczelni. Taki system trwał do I wojny światowej (1914 r.). Żołnierz otrzymywał dwa mundury, czapkę i furażerkę. Miało to wystarczyć na dwa lata. Po upływie tego okresu, mundur przechodził na własność żołnierza. Szynel, czyli wełniany płaszcz był przewidziany na trzy lata (w gwardii na dwa), po upływie tego czasu również przechodził na własność prywatną. Ciekawie sprawa wyglądała w przypadku zimowej czapki uszytej z baraniej skóry (barankowa czapka). Otóż była ona przewidziana na 6 lat, a ponieważ wykonanie jej było dość drogie, to w niektórych regimentach przydzielano ją na cały okres służby tj. 15 lat, i – co szczególnie dziś bawi - po wyjściu do cywila, taki szeregowy miał zdać czapkę do... magazynu. Żołnierz otrzymywał jeszcze po dwie pary: kaleson i onuc, butów, koszul oraz krawat i rękawice. Dodatkowo, dawano jeszcze materiał na uszycie sobie trzeciej koszuli oraz skórę i podeszwy na sporządzenie trzeciej pary butów."
W armii carskiej bardzo dbano o to, aby ¾ żołnierzy stacjonujących na ziemiach polskich stanowili Rosjanie, dlatego Polaków wysyłano do okręgów w głąb Rosji, na Kaukaz, na wojny z Turcją, Japonią...
Trzeba przyznać, że wyjątkowego pecha mieli ci, którzy 6 lat służby kończyli tuż przed pierwszą wojną światową, gdyż nie wrócili do domu, ale spędzili jeszcze 4 lata na wojnie. Przytrafiło się to jednemu mojemu pradziadkowi i dwóm prastryjom.
Szczególnie trudne były losy takich "młodych małżeństw", które rozdzieliło 6 lat pobytu męża w armii. Samotne kobiety, często rodziły nieślubne dzieci, co skrupulatny ksiądz odnotowywał z pełną surowością "której mąż, od czterech lat w armii przebywa". Jeszcze trudniejsze były jednak sytuacje, gdy  mąż nie umarł, ale wieść o jego śmierci dotarła do żony. Znalazłam ostatnio taki akt urodzenia chłopca, z parafii Bolimów, którego urodziny zgłasza ojciec, mąż matki.  Ksiądz zapisał jednak, że to małżeństwo jest teraz nieważne, bo pierwszy mąż uznany od kilku miesięcy za zmarłego wrócił. To nie były wcale rzadkie przypadki. Mam taki przykład w mojej bliskiej rodzinie. Dwóch sąsiadów poszło razem do armii. W czasie bitwy obaj byli ranni. Zostali rozdzieleni. Jeden z nich w szpitalu wyzdrowiał, ale ze względu na stan zdrowia wrócił do domu. Tam zeznał, że sąsiad zginął obok niego w okopie. "Wdowa" z dwójką dzieci nie pozostała więc samotna i wyszła za mąż. Jakież było zdziwienie, gdy mąż po wojnie wrócił...
Armia z pewnością odciskała piętno na życiu tych, którzy przez nią przeszli. Ten mój pechowiec pradziadek Bronisław przywiózł z niej takie oto zdjęcie.

Poniżej to samo zdjęcie, które trochę mozlonie poprawiam.


Pradziadek to ten po środku. Kiedy szedł do armii, jego przyszła żona mieszkająca po sąsiedzku machała mu ręką na pożegnanie jako mała dziewczynka. W tej armii grał na klarnecie. Jak pisałam spędził tam 10 lat, ale nie chciał o tym co tam przeszedł opowiadać... 
Pośród tych, którzy przeżyli sześcioletnią służbę w carskiej armii i wrócili do domu, większość okazała się bardziej zaradna, obyta, postępowa. No cóż, wydaje się, że choć ta służba była niebezpieczna, pełniona niechętnie, pełniona na służbie zaborcy, to dawała pewien bagaż doświadczeń, który procentował  też w zwykłym życiu. 

Na koniec zamieszczam ocalały w mojej rodzinie dokument, jaki dostawał żołnierz po opuszczeniu armii. Dotyczy on mojego pradziadka Jana Kowalskiego z Grabiny.


Treść pierwszej kolumny:
Nr. 87                   Pocz Nr 19
Kowalski
Jan Pawłowicz
Szeregowy
Początek służby:
1.01.1882.
Do rezerwy:
22.02.1887r
Przeznaczenie
Skierniewice

Treść drugiej kolumny: 
Karta po służbie                                                                             Zaczął pod Nr 19
Kowalski Jan Pawłowicz szeregowy                                     Po służbie Nr 87
1.      Przyjęty do służby Łowickiego powiatu
2.      Z chłopów
3.      Wyznania katolickiego
4.      Początek służby 1 stycznia 1882r.
5.      Służył w L Gw Jegierskom pułku (Lejb Gwardyjskim)
6.      Zwolniony do rezerwy 22 lutego 1887 r
7.      „Mistrzostwo” nie osiągnął
8.      W kampanii  nie był
9.      Medale i odznaczenia – nie ma
10.   Karany – nie był
Wzywać Skierniewice

Jeśli ktoś z Was napotka w akcie ślubu swojego przodka, że pan młody to "zapasnyj sałdat" to znaczy, że po kilku latach w armii wrócił i zwykle w wieku około 28 lat nareszcie mógł założyć swoją rodzinę...

Na koniec zdjęcie jegierskiego pułu. Na takim zdjęciu zwykle mieścił się cały pułk, a żołnierze ustawiali się na specjalnym "rusztowaniu".

Zdjęcie pułku armii rosyjskiej.

Wielu zginęło i spoczęło w bezimiennych mogiłach. Rosjanie nie dbali przesadnie o upamiętnienie swoich żołnierzy. Wszak mówili " u nas mnogo ljudiej" i jeden, czy dwóch zmarłych nic nie znaczyło. Zastąpiono ich przecież kolejnymi... Ci którzy w tej armii polegli, nie zostali już zwykle w naszej pamięci, nikt nie odwiedził ich grobów, bo nie miał kto... To, tak przy okazji 1 listopada.
Pozdrawiam Ewa

sobota, 31 października 2015

O wizytach naszych przodków u rejenta.

Witam. 
Dzisiaj o wizytach naszych przodków u rejenta - notariusza. 
Póki mieszkańcy naszych wiosek byli budnikami, to można powiedzieć, że nic do nich nie należało. Zamieszkali w lasach, które miały swoich właścicieli. Dla naszych terenów były to królewszczyzny oddane później w dzierżawę. Budników oczywiście szybko opodatkowano, ale jak wspomniałam we wcześniejszym poście mieli, chociaż tyle dobrego, że nie odrabiali pańszczyzny. Od czasów Napoleona, a ściślej od roku 1807 wszyscy chłopi odzyskali wolność osobistą, ale nadal nie mieli ziemi. To znaczy, że mogli opuścić zamieszkiwaną wioskę, ale nie mogli zabrać nic ze swego dorobku. Mówimy dziś, że Napoleon „zdjął im kajdany razem z butami”. Sytuacja istotnie zmieniła się w 1864 roku, kiedy to car Aleksander II dokonał uwłaszczenia chłopów. Oczywiście nie należy postrzegać tego jako jego wspaniałomyślność, tylko próbę odciągnięcia chłopów od powstania styczniowego. Dla mieszkańców Humina czy Woli Szydłowieckiej, to była istotna zmiana wyzwalająca ich od pańszczyzny, ale dla potomków naszych budników znaczyło to tyle, że mogli swoją ziemią dysponować.

Początkowo nie przypuszczałam, aby ci prości, niepiśmienni ludzie korzystali zaraz po uwłaszczeniu z usług notariusza. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy ustaliłam, że mój przodek Roch, o którym pisałam niedawno, w 5 lat po uwłaszczeniu udał się do rejenta Romana Wolskiego w Łowiczu. Spisano tam akt notarialny. W moim odczuciu był to śmiały krok i nie wiem, co do końca było jego przyczyną. Może było prozaicznie. Może chcieli mieć na piśmie, do kogo ta ziemia ma w przyszłości należeć. Najobszerniejszym fragmentem takiego aktu nie były jednak informacje, kto ile ziemi dostaje, ale alimenty, jakie należało ustalić dla rodziców. Roch zadysponował ziemią, określił alimenty i zatroszczył się o los wnuka…

Fragment aktu notarialnego z 1869 roku dotyczącego rodziny Rocha.

W powyższym fragmencie zapisano:
(Jan Lewandowski)…pod Nr. 10 zapisanej obowiązuje się rodziców swoich Rocha i Elżbietę z Bogusiewiczów Małżonków Lewandowskich po najdłuższe, ich lat życia przy sobie utrzymywać, żywić, przyodziewać, dać pomieszkanie wraz z sobą, w miarę stanu i możliwości a to bez żadnego za to wynagrodzenia – Nadto-
§II Jan Lewandowski obowiązuje się wypłacić Ignacemu Michalak summę Rubli srebrnych sześćdziesiąt, onego przy sobie wychować i wesele wyprawić to wszystko pod egzekucją z aktu tego służącą.
§III Roch Lewandowski zobowiązania powyższe Jana Lewandowskiego we wszystkiem przyjmuje i akceptuje...

Powyższy dokument, co trochę zaskakujące, jest jeszcze w języku polskim. Jedną z represji po powstaniu styczniowym, było prowadzenie dokumentów w języku rosyjskim.
Odnalazłam około 10 trochę późniejszych zapisów notarialnych dla moich przodków mieszkających w Grabinie.
Zamieszczę jeszcze fragment przetłumaczony z języka rosyjskiego dotyczący podziału ziemi i alimentów.

(z 1885 roku)
Tym aktem Jan syn Józefa … całą swoją część w tej zagrodzie, w ziemi budynkach i ruchomościach sprzedaje w posiadanie stającemu Janowi synowi Wojciecha … i żonie jego córce swojej Mariannie, wdowa Rozalia … całą swoją część w tej zagrodzie czyli całą połowę i serwituty ze wszystkimi prawami i przynależnościami  sprzedaje i odstępuje po połowie tym  Janowi i Mariannie małżonkom ...i równo (obdarowanemu) Ignacemu …i żonie Mariannie urodzonej …, oboje oni Jan  …  i wdowa Rozalia … w prawa swoje kupujących podstawia i uprawnia przepisać  prawa własności na ich imiona z tym że we własność a) Jana i Marianny małżonków … odstąpi połowę całej ziemi  i serwitutów ze strony gospodarza Piotra .., mieszkalny dom, murowaną piwnicę, połowę stodoły nową szopę bydlęcą i płoty b) w własność Ignacego i Marianny małżonków … odstępuje drugą połowę ziemi i serwitutów od strony Leopolda …, połowę stodoły z tej strony także starą bydlęcą szopę z chlewami. 3 Jan … i Ignacy … oświadczają że są im znane prawa i stan tej zagrody wszystko akceptują  i sprzedaż przyjmują, zarówno Ignacy … jak i Jan … utwierdzają wzajemnie i ich żony w prawach własności 4° Cena sprzedaży za połowę zagrody sprzedaną małżonkom …  wynosi 475 rubli a za część sprzedaną małżonkom … 225 rubli  czyli 700 rubli i z niej odejmuje się Janowi … według swoich wyżej wskazanych aktem suma trzysta rubli i przypadająca … aktem N422/69 rok 60 rubl.i Jan … i Ignacy … zobowiązują się zapłacić wdowie Rozalii … po połowie czyli po 50 rubli na jej zażądanie na wydatki  bez procentów, a oprócz tego Jan …  i Ignacy… zobowiązują się wypłacać tejże Rozalii … począwszy od dziś po dzień jej śmierci po dwa korce żyta, każdy równo oddzielać dla niej sześć zagonów ziemi w 40 prętów pod kartofle z nawozem, Jan … ponad to jeden korzec  owsa corocznie i zamieszkanie wspólnie ze sobą  do dnia jej śmierci.

Powyższy akt w oryginale zaczyna się tak. Osiem stron tłumaczyłam miesiąc;-)



Akty takie stanowią dla poszukiwaczy informacji o przodkach kopalnię wiedzy o rodzinie. Dokumenty takie spisywano najczęściej przed ślubem najmłodszego z dzieci, kiedy ksiądz zapisał, że została sporządzona intercyza przedślubna. Czasem podano, u jakiego notariusza, z jaką datą i pod jakim numerem dokument został spisany. Bardzo często rodzice zapisywali gospodarstwo najmłodszemu, albo dzielili na kilkoro dzieci. Zwykle ustalano rekompensaty, dla tych, którzy ziemi nie dostali i określano, kto, komu i kiedy ma wypłacić spłatę.  Jeśli nie znaleźliśmy wzmianki o intercyzie przy okazji ślubu żadnego z dzieci, można pokusić się o poszukiwania trochę w ciemno. Można przeszukać kilka lat zachowanych roczników w Archiwum w Łowiczu lub Grodzisku Mazowieckim. Dla naszej wioski, to mogą być zasoby notariusza Romana Wolskiego, Franciszka Dąbrowskiego, Konstantego Konopackiego. W zasadzie obowiązywała rejonizacja, ale jeżeli akt dotyczył kawalera mieszkającego w Budach Zaklasztornych, a panna  była z Grabiny, to już mógł to być sporządzony w Skierniewicach u rejenta Górskiego, a jeśli ziemia była w Antoniewie, to spisano go Grodzisku Mazowieckim. Poszukiwania mogą być pracochłonne, ale czasem, gdy nam się poszczęści mogą zawierać wiele ciekawych załączników - odpisów aktu zgonu, potwierdzenia pochodzenia...

Na koniec jeszcze jeden fragment takiej intercyzy - testamentu z 1925 roku.

„Jan i Marianna małżonkowie … oświadczyli, iż tytułem udziałów z części rozrządzalnej i nierozrządzalnej majątku swojego, przez akt niniejszy darowują i zapisują powołane wyżej grunta jak następuje:  synowi… zachodnią połowę osady numer tabeli … we wsi Grabina Duża, powiecie Łowickim, położoną, to jest dziewięć morgów sto prętów ziemi wraz ze służebnościami, lub tyle ile się okaże po dokonanym pomiarze, z będącemi na niej budynkami, wszelkiemi prawami i wszystkim tym, co z natury i prawa stanowi nieruchomość, a także wszystkie porządki gospodarskie i rolnicze i jednego konia, z uprzężą, z warunkiem, ażeby, poczynając od dnia pierwszego lipca … roku wydawać i dostarczać zapisującym rodzicom swoim, corocznie i akuratnie następujące dożywotnie alimenty, a mianowicie: osiem korcy żyta i korzec owsa w czystem, suchem i zdrowem ziarnie, dwa pudy mąki pszennej w gatunku lepszym, trzydzieści korcy przebranych kartofli, oborę i utrzymanie zimą i latem dla jednej ich krowy, chlewek dla prosiaka i sześciu kur, pół domu od wschodu; furmanek i słomy w miarę potrzeby na każde zażądanie, opranie, rąbać drzewo opałowe, wrazie choroby usługę i opiekę troskliwą i pomoc lekarską, a po śmierci poniesie koszty ich pochówku, na pokrycie których przeznaczają mogące pozostać po śmierci ostatniego z nich domowiznę i krowę. Pozostały przy życiu współmałżonek wrazie wcześniejszej śmierci jednego z nich - otrzymywać będzie zboże i kartofle w połowie”

W innym posiadanym przeze mnie dokumencie wyszczególniono nawet, że dla ojca ma być jedna czapka, na zimę, 3 koszule na rok, jedna para spodni... Wspominano nawet o topoli rosnącej na miedzy, o tym, przez kogo będzie wycięta, kto będzie mógł wykopać pieniek i w jakim czasie.
Bywało i tak, że akty były sporządzane jakby w dwóch etapach, najpierw płacono część gotówki za ziemię i rodzina mogła na przykład pozostać przez rok w swoim domu, a po roku, jeśli nie zostały spełnione określone warunki musiała go opuścić.
Nie zawsze były sporządzane akty notarialne, gdyż nie była to usługa tania. Należało wnieść przede wszystkim opłatę tzw. „krieposntych” czyli rodzaj podatku, liczonego od wartości masy spadkowej co stanowiło około 3% wartości. Oprócz tego, dochodził koszt każdego wypisu papierowego, liczonego od każdej strony, taksy notarialnej...
Powodzenia w poszukiwaniach.
Ewa

niedziela, 6 września 2015

Kim byli pierwsi mieszkańcy naszych wiosek?

Witam.
W 1789 roku, według Lustracji Województwa Rawskiego w Budach Bolimowskich mieszkało 41 osadników. Należy to rozumieć nie jako 41 mieszkańców, ale gospodarzy. Myślałam o tym, aby spróbować odtworzyć nazwiska tych pierwszych osadników. W ostatnim czasie udało mi się odwiedzić archiwum i przeglądać stare księgi parafialne. Nie było moim zamiarem przeszukiwanie zasobów z parafii Bolimów, ale postanowiłam przejrzeć pod kątem właśnie tych pierwszych osadników kilka roczników aktów chrztów w księgach z lat 1775-1807 . W latach tych mamy więc tutaj następujące rodziny:
  1. Jana i Jadwigi Boguszewiczów (zapisywanych też Bogusiewicz),
  2. Wawrzyńca i Katarzyny z Kwiatkowskich małżonków Bogusiewiczów,
  3. Stanisława i Zofii małżonków Borkowskich,
  4. Andrzeja i Marianny z Orłowskich małżonków Czaplarskich, (pisanych też Czapleskich Czaplińskich ),
  5. Franciszka i Zofii z Grączewskich małżonków Czaplarskich (pisanych też Czapleskich Czaplińskich ),
  6. Pawła i Anny z Orłowskich małżonków Czaplarskich, (pisanych też Czapleskich Czaplińskich ),
  7. Macieja i Łucji Dzierzbów/Dzierzba (Dzierzbickich),
  8. Jana i Katarzyny z Olszewskich/Olsza małżonków Gałązka,
  9. Józefa i Rozalii z Szymańskich małżonków Grączewskich (zapisywanych też Grunczeskich, Gronczewskich ),
  10. Stanisława i Ewy małżonków Harciszewisz/Karciszewicz
  11. Wawrzyńca i Magdaleny z Ciesielskich małżonków Kamieńskich,
  12. Łukasza i Agaty z Zagórskich małżonków Korzemskich,
  13. Antoniego i Petroneli z Sobierajskich/Sobieraj małżonków Kowalskich/Kowalkowskich,
  14. Szymona i Marianny z Czaplarskich/Czaplickich małżonków Kozłowskich,
  15. Mikołaja i Anny z Orłowskich małżonków Kuza,
  16. Stanisława i Katarzyny Morzeszczanki małżonków Kwiatkowskich,
  17. Stanisława i Zofii z Czaplickich (zapisywanej też Czapleskiej, Czaplarskiej) małżonków Kwiatkowskich,
  18. Józefa i Anny z Biegajskich/Biegaj małżonków Lewandowskich,
  19. Kazimierza i Katarzyny Nowaków,
  20. Jakuba i Franciszki Rochowiczownej małżonków Orłowskich,
  21. Jakuba i Zofii z Pęśków małżonków Orłowskich (to jest druga rodzina Orłowskich, gdyż w tym samym czasie rodzą się dzieci w tych rodzinach), 
  22. Jana i Jadwigi Przybyłowiczów,
  23. Jana i Katarzyny z Orłowskich małżonków Radwańskich,
  24. Marcina i Brygidy z Czechowiczów małżonków Sobieckich,
  25. Kazimierza i Franciszki małżonków Sobieraj,
  26. Michała i Zofii z Biretów małżonków Szymańskich,
  27. Benedykta i Gertrudy z Krupsych małżonków Szczepańskich (pisanych też Szczepaniaków, Szczepaników),
  28. Jakuba i Agnieszki Będkowskich Słojewskich,
  29. Michała i Gertrudy ze Szczepańskich małżonków Ślusarczyków/Stolarczyków,
  30. Macieja i Apolonii małżonków Sobczaków,
  31. Jana i Doroty ze Staniów małżonków Szarzyńskich,
  32. Leonarda i Marianny z Biegajskich małżonków Tomaszewskich,
  33. Andrzeja i Marianny ze Skrońskich małżonków Trumińskich,
  34. Bernarda i Katarzyny małżonków Wojczyckich,
  35. Sebastiana i Marianny z Orłowskich małżonków Wróblewskich,
  36. Wojciecha i Rozalii z Biegajów małżonków Zagajek/ Zgaiek/Zagajewskich,
  37. Wojciecha i Zofii ze Zdunkiewiczów małżonków Zagórskich,
  38. Kacpra i Rozalii z Biretów małżonków Zarębskich,
  39. Jana i Katarzyny Złotogórskich.
Zamieszkiwały tutaj też rodziny Koziarków, Jastrzębskich, Rutkowskich, Bańkowskich, Ziołkowskich, Dwórskich, Mazgajek, Wolsza, ale prawdopodobnie osiedlili się tutaj w latach 1784-1800. Metryki z tego okresu nie zachowały się. Pozostały tylko sumariusze i tylko na podstawie późniejszych małżeństw urodzonych wtedy dzieci można dowiedzieć się, że urodzili się oni w Budach Bolimowskich.

Dla zainteresowanych wyglądem takiej starej metryki, zamieszczam jeden akt chrztu mieszkanki naszych Bud - Tekli Orłowskiej z 1779 roku, córki Jakuba Orłowskiego i Franciszki Rochowiczownej, rodzice chrzestni to Józef Lewandowski (mój przodek) i Ewa Łobudzińska.


Akt urodzenia Tekli Orłowskiej z 1779 roku.

Na koniec zamieszczam jeszcze akt zgonu Filipa Świątka - dziecka z Bud Bolimowskich, które  w 1817 roku zgubiło się w lesie...


13. Budy Bolimowskie. Roku Pańskiego Tysiąc Ośmsetnego Siedemnastego, dnia pierwszego Miesiąca Marca. Przed Nami Proboszczem Bolimowskim Urzędnikiem Stanu Cywilnego Obwodu Sochaczewskiego w Województwie Mazowieckim Stawili się Wojciech Mazgaiek, i Maciej Grunczeski obadwa na Budach gospodarze i Sąsiedzi, i oświadczyli Nam, iż Filip Andrzeja Świątka, i Franciszki z Mazgayków Małżonków Syn w dziewiątym roku Życia Swego wysłany za bydłem do boru, dnia dziesiątego Miesiąca Lutego, zginął, a po ... szukaniu i uczynionej obławie, dnia dwudziestego ósmego tegoż Miesiąca Lutego, znalezion nienaruszony co do Ciała, ale bez Duszy. Poczem oświadczaiącym Akt niniejszy był przeczytany i przez Nas podpisany.

Życie w budach otoczonych lasem oznaczało, że zwierzęta wypasało się w lesie. Można było wtedy stracić zwierzęta, bo się zgubiły. Mógł je zabrać gajowy, który pilnował lasu. Mogło się wreszcie w tym lesie zgubić dziecko. Znalazłam też akt zgonu z tej parafii, sporządzony po tym, jak znaleziono ciała dwójki dzieci, które były zagryzione przez przez wilki - taką przynajmniej przyczynę podali zgłaszający. Dzisiaj otacza nas niby ten sam las, ale jednak inny...

Tyle na dzisiaj. 
Ewa

środa, 8 lipca 2015

Życie mieszkańca Bud Bolimowskich - Rocha Lewandowskiego.

Witam.
Dzisiaj chciałabym pokazać jak wyglądało życie mieszkańca Bud Bolimowskich na przykładzie jednego z moich przodków - Rocha Lewandowskiego.


Roch urodził się w Budach Bolimowskich, rok po ostatnim rozbiorze Polski, w 1796 roku. Całe swoje życie przeżył pod zaborem rosyjskim. Można powiedzieć, że nie dane mu było żyć w wolnym kraju. Być może był świadkiem przemarszu wojsk Napoleona, które przecież przechodziły w okolicy, może wiedział coś o powstaniu listopadowym, chociaż może więcej o styczniowym, gdyż w okolicach walczył jeden z oddziałów powstańczych. Wydaje mi się, że żył on w tej naszej wiosce tak na poboczu historii. Nie był piśmienny. Na szczęście nie służył w carskiej armii. Całe życie przeżył w Budach Bolimowskich - Grabinie, ale często bywał w parafialnym Bolimowie. U schyłku życia był w Łowiczu. Miał okazję widzieć budowę pierwszej w Królestwie Polskim kolei, która została poprowadzona przez jego wioskę, ale czy z niej skorzystał, tego nie wiem.
Rodzice Rocha - Piotr i Krystyna z Wolszów/Olszów Lewandowscy odchowali do wieku dorosłego sześcioro dzieci: Rocha, Karola (1798-1841), Katarzynę (1799-1845), Justynę (1803-1825), Teklę (1808-?) i Zuzannę (1811-1847). Udało się im jak na owe czasy wychować sporą gromadkę dzieci. Niestety ojciec rodziny Piotr umarł w tym samym roku, w którym urodziła się ostatnia córka Zuzanna, w 1811. Roch miał wtedy 15 lat i był najstarszym z rodzeństwa. Żyli wówczas dziadkowie Rocha ze strony ojca - Józef i Anna Lewandowscy i rodzina Rocha prawdopodobnie mieszkała z nimi. Nie było wtedy w zwyczaju, aby wdowa pozostawała z dziećmi bez męża i półtora roku po śmierci Piotra Lewandowskiego matka Rocha wyszła ponownie za mąż. Przeniosła się wtedy na gospodarstwo do męża, do sąsiednich Bud Grabie. Ojczym stawał się wtedy ojcem i kiedy w 1818 roku Roch żenił się z Elżbietą z Bogusiewiczów, to podano, że zgodę na małżeństwo wyrazili ojciec i matka...
Roch w chwili ślubu miał niecałe 22 lata, a jego żona Elżbieta była od niego dwa lata starsza. To w była para "dojrzałych" młodych. Zwykle dziewczynę wydawano za mąż w wieku 16 lat, 18 lat. W tym roku, wszystkie śluby w tej parafii odbyły się na Wielkanoc.
Pierworodny syn Rocha i Elżbiety - Józef urodził zimą w 1818 roku w Budach Bolimowskich. Przypuszczam, że Roch przyszedł wtedy mieszkać na gospodarstwo swojego dziadka Józefa Lewandowskiego, gdyż jego syn urodził się w Budach Bolimowskich a nie w Budach Grabie i dostał imię po dziadku. Dziadek Rocha zmarł w pięć lat po narodzinach prawnuka i ten zgon zgłosił do księdza właśnie Roch.


Drugi syn Rocha i Elżbiety - Kazimierz urodził się w 1820 roku, a następny Stanisław w 1821 roku. Niestety po ukończeniu roku Stanisław zmarł.  
Dwa lata po narodzinach Stanisława, w 1823 roku urodziła się pierwsza córka w rodzinie, która wedle obyczaju powinna mieć na imię Marianna. Takie imię oczywiście dostała. Był wtedy tak zwyczaj, że rodzina powinna pierwszą córkę nazwać imieniem matki Jezusa. Drugiej córce wypadało dać imię Józefa, a kolejnym córkom, to już jak rodzina chce...


Niespełna dwa lata później, w 1824 roku urodziła się Franciszka i półtora roku po niej w 1827 roku przyszła na świat Ewa. Rok 1827 zbiera jednak te dwie córeczki. Ewa umiera po trzech dniach od urodzenia, a Franciszka krótko po niej - miała już skończone dwa lata. Dwoje dzieci zmarło w odstępie półtora miesiąca.
Półtora roku po tej tragedii w maju 1828 roku urodził się syn Antoni. Niestety, po ukończeniu roku Antoni zmarł dnia 15 sierpnia, a za dwa dni zmarł Kazimierz, który wtedy miał 9 lat. Znowu dwa pogrzeby dzieci, z których starszy był już "odchowanym" chłopcem. Było lato, prawdopodobnie chłopcy zmarli pokonani przez jakąś chorobę...
Półtora roku po śmierci chłopców, w 1830 roku urodził się syn Jan, a dwa lata po nim, w 1832 roku Tomasz. Tomasz zmarł w wieku 2 lat w 1834 roku, a dwa miesiące po jego śmierci, w 1834 roku urodziła się córka Rozalia.


Kolejny cios dla rodziny, to śmierć czternastoletniej Marianny, w 1836 roku. Zmarła we wrześniu, na progu dorosłości, ksiądz zapisał, że zmarła "panna". 
Ostanie dziecko w rodzinie Rocha i Elżbiety, to drugi syn Antoni, urodzony w 1837 roku. Urodził się on 20 maja, a jego poprzedni brat Antoni urodził się 28 maja. Być może rodzice chcieli w ten sposób upamiętnić tamtego zmarłego, a może po prostu tak wypadało, że w okolicy świętego Antoniego trzeba tak nazwać syna...
Rodzina pozostała więc z czwórką dzieci: Józefem, Janem, Rozalią i Antonim, na jedenaścioro urodzonych...

Najstarszy syn Józef zbliżał się do dorosłości i w 1840 roku, w wieku niespełna 22 lat - tak jak jego ojciec, ożenił się z Marianną Zalewską- córką sąsiadów - Jana i Antoniny Zalewskich. Nie wiem, gdzie młodzi zamieszkali, czy z rodziną Rocha, czy z rodziną Jana. Wkrótce spodziewali się dziecka. W grudniu w 1841 roku, trzy dni przed Wigilią, w wieku 23 lat zmarł pierworodny syn Rocha - Józef. To musiał być straszny grudzień, bo za kilka dni Roch zgłosił jeszcze do księdza śmierć swojego brata Karola i jego czternastoletniego syna Jana. Cóż za Święta... Chociaż, w Wigilię, tak jak można było sobie wymarzyć, urodził się syn Józefa - Jan. Szkoda tylko, że ojciec go nie zobaczył...
Żona Józefa, Marianna wkrótce wyszła za mąż i przeniosła się do męża do miejscowości Mrozy. Zadawałam sobie to pytanie, czy zabrała synka ze sobą? Takie to wydawałoby się oczywiste, ale kiedy Jan szedł do ślubu, to podano, że jest mieszkańcem Grabiny. Do ślubu prowadził go brat matki - Piotr Zalewski z Grabiny... Możliwe, że malutki Jan pozostał z dziadkami, albo mógł też być przez nich wychowywany później...
W 1853 roku Roch i Elżbieta wydali za mąż jedyną córkę Rozalię. Rozalia wyszła za mąż za chłopaka z Grabiny - Michała Michalaka. Niestety Roch i Elżbieta stracili w tym roku szesnastoletniego syna Antoniego. 
Pozostała im córka Rozalia, syn Jan i wnuk Jan.
Syn Jan w 1857 roku ożenił się z pochodzącą z Samic Rozalią Chmielewską. Ta rodzina mieszkała z Rochem, ale pozostała bezdzietna.




Rozalia i Michał Michalak doczekali się pierwszego syna - Ignacego w 1858 roku. Pół roku po jego narodzinach Rozalia zmarła, a wdowiec Michał pół roku po śmierci żony ożenił się powtórnie.
Do końca tego 1858 roku Roch pochował dziesięcioro swoich dzieci, swojego dziadka Józefa, swoją mamę Krystynę. Zmarli: jego brat Karol, siostry Katarzyna, Justyna i Zuzanna - wszyscy żyjący w okolicy...
W 1864 roku nastąpiło uwłaszczenie chłopów i Roch otrzymał na własność ziemię, na której gospodarował. Było to gospodarstwo ujęte w tabeli likwidacyjnej pod numerem 10. Znajdowało się na dzisiejszej ulicy Dużej w Grabinie, w okolicy remizy strażackiej.  Roch i Elżbieta byli już starymi, spracowanymi ludźmi, on miał 68 lat, ona 70. U schyłku życia w 1869 roku podjęli jeszcze jeden, w moim odczuciu piękny czyn. Byli właścicielami ziemi od 5 lat, ale chyba czuli, że ich życie dobiega końca. Ci prości, doświadczeni życiowo, niepiśmienni ludzie postanowili uregulować stan prawny swojej ziemi i udali się do notariusza, aby dokonać zapisu testamentowego. W tamtych czasach do notariusza chłopi nie trafiali często. Zwykle nie mieli majątków, nie mieli pieniędzy na taksę notarialną, na podatek spadkowy. Roch się udał do rejenta Wolskiego do Łowicza (mieszkańcy gminy Bolimów, ale nie samego Bolimowa, mieli rejon notarialny w Łowiczu). Roch zapisał gospodarstwo synowi Janowi, ze wskazaniem, że ma wychować syna swojej siostry - Ignacego, ma mu wyprawić wesele, ma mu dać część majątku. W tym czasie pierwszy z wnuków - Jan, już był ożeniony i mieszkał w sąsiedniej wiosce. Piękna jest ta troska o los wnuków...


Krótko po tym zapisie Roch zmarł, a jego żona Elżbieta zmarła 8 dni po mężu...
Obaj wnukowie Rocha są moimi przodkami.
Ewa



niedziela, 21 czerwca 2015

Jan Kwieciński - jeszcze kilka dokumentów.

Witam.
Zwlekałam z tym postem, gdyż chciałam jeszcze znaleźć kilka dokumentów dotyczących Jana Kwiecińskiego. Trochę brakuje mi ostatnio czasu, więc zamieszczę to, co udało się zebrać. Możliwe, że później ten post uzupełnię. 
Najpierw wrócę jeszcze do Jana i Ewy Kwiecińskich.
Odnalazłam akt ślubu tej pary w parafii bolimowskiej w 1918 roku. Dokument jest napisany po polsku. Do 1915 roku teren ten był jeszcze pod kontrolą Rosjan, ale toczyły się długie i wyczerpujące obie strony walki w okolicach Bolimowa. Wreszcie Rosjanie się wycofali i od tej chwili, wszystkie metryki zaczęto ponownie, po 48 latach, pisać w języku polskim. Dokument jest zapisany ładnym pismem i pozostawiam czytelnikowi jego treść.

 Ślub Ewy Jakubowskiej i Jana Kwiecińskiego, 20.05.1918 roku w Bolimowie.

Nie znam żadnych faktów z ich życia rodzinnego Jana i Ewy Kwiecińskich, poza tym, co można przeczytać w Internecie.
W zasobach mojej rodziny zachowało się za to kilka świadectw szkolnych z podpisem Jana, jako dyrektora szkoły. Zamieszczam dwa z nich. Jedno pochodzi z 1929 roku ze szkoły czteroklasowej, a drugie z okresu drugiej wojny światowej z 1943 roku. Wklejam je tutaj jako ciekawostki.

Świadectwo ze szkoły w Bartnikach z roku 1929 roku.

Świadectwo ze szkoły w Bartnikach z 1943 roku w języku niemieckim i polskim.

W moich rodzinnych zbiorach mam jeszcze świadectwa z okresu pomiędzy tymi datami i z 1946 roku, kiedy jako kierownik szkoły podpisał się już Jan Michalak.

Jan Kwieciński był też inicjatorem powstania straży w Grabinie. Pozwoliłam sobie przytoczyć fragmenty z kroniki tej straży.

„Czerwiec 1927 roku
Wszystko zaczęło się w czerwcu 1927 roku, podczas zebrania zwołanego przez kierownika Szkoły Podstawowej w Grabinie, kiedy to licznie zebrani gospodarze postanowili powołać ochotniczą jednostkę strażacką. Mieszkańcy Grabiny pełni entuzjazmu wstępowali w szeregi jednostki i już na początku istnienia Ochotnicza Straż Pożarna liczyła 48 członków.
Na pierwszym zebraniu wybrano zarząd: naczelnikiem został Władysław Traczyk, skarbnikiem Piotr Woźniak, sekretarzem Franciszek Zalewski.
Wkrótce członkowie opodatkowali się po 2 zł i zaczęto gromadzić materiał na budowę strażnicy.

Październik 1927 roku
Podczas drugiego zebrania członków OSP Franciszek Zalewski i Stanisław Łukaszewski nieodpłatnie przekazali na rzecz strażnicy 15-arową działkę pod budowę strażnicy.
Zaczęto gromadzić kamienie na fundamenty, a niezbędne drewno podarowali Stanisław Łukaszewski, Franciszek Zalewski, Piotr Woźniak, Helena Lewandowska, Bolesław Kalisiak, Stefan Czaplarski i Stefan Kowalski.

Początek 1928 roku
Ochotnicza Straż Pożarna w Grabinie oficjalnie została przyjęta przez władze Gminy Korabiewice, do stowarzyszenia i wpisana do rejestru pod pozycją 124.

Czerwiec 1928 roku
Półroczna, społeczna praca członków straży pod nadzorem Piotra Woźniaka została zakończona. Stanęła strażnica, którą nazywano „szopą”.
„Szopa” była miejscem gromadzenia sprzętu przeciwpożarowego. Tu również odbywały się kulturalne spotkania, z których dochody przeznaczano na zakup niezbędnego staży sprzętu.
Jednostka rozwijała się do wybuchu wojny. 
Posiadała już niezbędny sprzęt, a nawet zakupiła dla swoich członków mundury."

W kronice znajduje się też bardzo piękne zdjęcie strażaków w mundurach, ze sprzętem, z Janem Kwiecińskim po środku i remizą w tle. Możliwe, że pierwszy siedzący z lewej strony mężczyzna to Wacław Tomczyk lub Stanisław Traczyk, dalej obok Jana Kwiecińskiego siedzi prawdopodobnie Zygmunt Michalak. Z drugiej strony Jana Kwiecińskiego w ciemniejszym mundurze jest prawdopodobnie Władysław Traczyk. Nikogo więcej nie udało mi się zidentyfikować, może ktoś wie, kogoś rozpoznaje. Nie znam też daty wykonania tego zdjęcia. Zamierzam jeszcze to ustalić...

Strażacy z Janem Kwiecińskim przed remizą Ochotniczej Straży Pożarnej w Grabinie.

Jan Kwieciński zmarł 13 czerwca 1944 roku. Poniżej akt zgonu. Kopia dość czytelna, ale zamieszczam przepisany tekst.

Akt zgonu Jana Kwiecińskiego z 1944 roku.

"N 21 Grabina
Działo się w kancelarii parafialnej w Radziwiłłowie dnia czternastego czerwca tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku o godzinie dwunastej. Stawili się Weronika Jabłkowska, urzędniczka z Warszawy przy ul. Złotej 39 zamieszkała i Wincenty Janiszewski organista w Radziwiłłowie, obydwoje pełnoletni i oświadczyli że w dniu trzynastym bieżącego miesiąca o godzinie pierwszej zmarł w Grabinie Jan Kwieciński, kierownik szkoły lat czterdzieści dziewięć mający, urodzony we wsi Strągiewice gminy Bąków, powiat Łowicki, syn Antoniego i Zofii. Pozostawił po sobie owdowiałą żonę Ewę z Jakubowskich. Po naocznym przekonaniu się o śmierci Jana Kwiecińskiego, akt ten stawającym przeczytany - przez Nas i przez nich podpisany został.
Ks. Ig. Grzybowski C. R
Weronika Jabłkowska Wincenty Janiszewski"

W dokumencie tym błędnie wpisano nazwę miejscowości urodzenia Jana Strągiewice zamiast Strugiennice. Błąd mógł wynikać z błędnego przekazu świadków lub błędu księdza. To się często zdarzało. 

Dzisiaj szkoła w Bartnikach pamięta o swoim patronie. Kwiecinki wpisały się w kalendarz imprez już chyba na dobre. Zaglądnęłam na stronę szkoły. To dobrze, że młodzież pamięta o patronie, że o nim sporo wie. Przeczytałam wiersze o Janie napisane przez uczniów. Wyrazy uznania dla wysiłków Julka, Oli i innych, którzy poświęcili swój czas i zdolności dla upamiętnienia patrona.

Na koniec tego wpisu ostanie zdjęcie Jana Kwiecińskiego. Mam je w bardzo słabej jakości. Może ktoś ma lepszą kopię? 
Myślę, że to zdjęcie oprócz tego, że jest pamiątką, może też być pewnym symbolem. Jan stoi w wejściu do domu, ale patrzy na zewnątrz...

Ostatnie zdjęcie Jana Kwiecińskiego.

Tyle na dzisiaj i tyle na razie o naszym bohaterze...
Ewa


czwartek, 4 czerwca 2015

Przodkowie Jana Kwiecińskiego

Witam.
Dzisiaj zamieszczę drzewo potomków Jana Kwiecińskiego. Jest to drzewo rodzin pochodzących z dwóch parafii. Linia ojca Jana Kwiecińskiego pochodzi z parafii Zduny, w większości z miejscowości Strugiennice i Zduny. Linia matki Jana pochodzi z parafii Złaków Kościelny, z miejscowości Złaków Borowy i Retki.

Kościół parafialny św. Jakuba Apostoła w Zdunach.

Kościół Wszystkich Świętych w Złakowie Kościelnym.

Drzewo sporządziłam na podstawie metryk znajdujących się na stronach genealodzy.pl i metryki.genbaza.pl. Nie zamieszczę tutaj wielu odnalezionych do tego drzewa metryk, gdyż zebrałam ich ponad 40. Zamieszczam drzewo w formie graficznej i dodam tylko kilka metryk jako ciekawostki.


Drzewo genealogiczne przodków Jana Kwiecińskiego.

Pośród przodków Jana Kwiecińskiego jest Marianna - żona Sebastiana Gajdy, która ma w akcie ślubu podane nazwisko Matyasik/Matysek. W akcie jej zgonu mąż Sebastian wskazuje z kolei nazwisko Wójcik. Jej rodzice umierają pod nazwiskiem Wójcik. Dzieci w rodzinie Sebastiana i Marianny mają matkę czasem Wójcik, czasem Matyasik/Matysek. Podejrzewam, że mamy tutaj do czynienia z rodzajem przydomka, który był czasem dawany jednej z rodzin, aby odróżnić się od drugiej. Jest to oczywiście w kręgu moich domniemań, ale wiele razy spotkałam się z takimi przydomkami-przezwiskami, które wskazywane były u księdza jako nazwiska. Wprowadza to oczywiście trochę zamętu w poszukiwaniach genealogicznych, ale kiedyś stanowiło dla żyjących ułatwienie;-)
Poniżej zamieszczam metrykę urodzenia ojca Jana - Antoniego Kwiecińskiego z 1867 roku. Jest to ostatni rok po powstaniu styczniowym, kiedy jeszcze metryki były pisane w języku polskim. Na marginesie umieszczono dopisek w języku rosyjskim, informujący o tym, że Antoni zawarł w 1912 roku w Łowiczu związek małżeński z Rozalią Kosiorek. 

Akt urodzenia Antoniego Kwiecińskiego w 1867 roku.

Poniżej zamieszczam jeszcze akt ślubu Ignacego Kwiecińskiego i Rozalii Bącel/Boncel z 1826 roku.

Akt ślubu Ignacego Kwiecińskiego i Konstancji Bącel 1826.

Wszyscy odnalezieni przeze mnie przodkowie Jana Kwiecińskiego byli gospodarzami rolnymi. Wielu z nich owdowiało i zawierało kolejne małżeństwa. Prowadzili osiadły tryb życia, przywiązani do ziemi, z której żyli. W każdym dokumencie przodka Jana Kwiecińskiego ksiądz zapisywał, że byli oni niepiśmienni. Prawdopodobnie nie pisali, gdyż szkół było wtedy niewiele, ale czasem ksiądz ze względów "organizacyjnych" wpisywał najpierw dane do metryki do raptularza, a dopiero później sporządzał właściwy dokument. Ja widziałam już metryki, w których ksiądz zapisał, że niepiśmienny był lekarz, albo nauczyciel... Pod aktem ślubu Ignacego Kwiecińskiego świadkowie niepiśmienni "podpisali się" krzyżykami. Styl stawiania tych krzyżyków wygląda jednak, jakby postawił je spisujący księgi, a nie Piotr i Jakub... Dla tych, którzy może zachęceni przeze mnie zechcą poszukiwać swoich przodków umieszczę jeszcze jedną wskazówkę - odnalezione dokumenty metrykalne traktujcie jako wskazówki do dalszych badań, czasem bywają niepełne, czasem błędne... 
Na tym kończę poszukiwania przodków Jana Kwiecińskiego, może ktoś inny zechce to kontynuować. Czas wrócić do głównego bohatera, ale to już w kolejnym poście.
Ewa