Dzisiaj kolejna część pamiętnika Violetty Thurstan z pierwszej wojny światowej w Radziwiłłowie.
...Bardzo
cieszyliśmy się, że ponownie trafiliśmy do Radziwiłłowa. Nasz poprzedni punkt
opatrunkowy został opuszczony jako zbyt niebezpieczny dla personelu
i pacjentów, sala operacyjna i opatrunkowa znajdowała się teraz
w pociągu około pięciu wiorst od stacji kolejowej w Radziwiłłowie.
Nasz pociąg był ciągle na linii, w nim pracowaliśmy i żyliśmy, dwa
razy dziennie przyjeżdżał pociąg sanitarny, nasi ranni byli pakowani do niego
i odwożeni, a sami byliśmy ponownie zapełniani. Tym razem
w Radziwiłłowie było dość cicho. Niemcy przypuszczali zażarte ataki,
starając się pokonać rzekę Rawkę, więc ich straty musiały być bardzo poważne,
ale Rosjanie jedynie utrzymywali swoją pozycję, więc gdyby porównać, to po
naszej stronie było dość mało rannych. Tym razem udało nam się podzielić
w pracy na zmiany – luksus w którym bardzo rzadko mogliśmy się
pławić. Poprzednim razem zaprzyjaźniliśmy się z pewnym kapitanem
z Syberii, ku naszej radości odkryliśmy, że mieszkał w małej chatce
niedaleko naszego pociągu. Pewnego dnia spytał się, czy zechciałabym pójść
z nim na pozycje, by zanieść żołnierzom świąteczne prezenty. Oczywiście
byłam zachwycona. Wybierał się on tej samej nocy, a w związku, że nie
miałam wtedy zmiany, generał uprzejmie pozwolił mi iść. Towarzyszyli nam
również kapral S. i jedna z rosyjskich sióstr. Kapitan załatwił
dwukołowy wóz i konia, żeby przewieźć nas część drogi, a sam razem
z innym mężczyzną jechali za nami konno. Wyruszyliśmy około dziesiątej,
księżyc świecił bardzo jasno – tak jasno, że musieliśmy ściągnąć nasze opaski
oraz wszystko, co mogło wyróżniać się białym kolorem na tle ciemnego lasu.
Dojechaliśmy do końca linii sosen, w której znajdowały się rosyjskie
pozycje i zostawiliśmy wóz oraz konie pod naszą nieobecność pod opieką
Kozaka. Generał sugerował, byśmy zobaczyli okopy rezerwy, ale widzieliśmy ich
już mnóstwo wcześniej, a nasz kapitan chciał, żebyśmy zobaczyli całą
zabawę, jaka miała miejsce, więc zabrał nas od razu na pozycje frontowe.
Szliśmy po cichu przez las w pojedynczej grupie, dbając o to, by
w miarę możliwości żadna gałązka nie pękła pod naszymi stopami, aż
doszliśmy do przednich okopów na skraju lasu. Ukucnęliśmy i obserwowaliśmy
przez moment. Wszystko było jasno oświetlone przez światło księżyca, musieliśmy
być bardzo ostrożni, by nie zostać wykrytym. Trwał zażarty niemiecki atak,
pociski biły dookoła nas jak grad. Przez pewien czas nie dało się widzieć nic
oprócz dymu z luf karabinów. W tym momencie Niemcy byli zaledwie sto
jardów od nas, poniżej dało się ujrzeć rzekę Rawkę błyszczącą w świetle
księżyca. Tak absurdalnie mała rzeczka, a tyle walki o nią. Wydawało
się, że tej nocy z łatwością moglibyśmy przez nią przebrnąć. Kapitan dał
sygnał i poczołgaliśmy się za nim wzdłuż skraju lasu, aż dotarliśmy do
ziemianki wykopanej przez syberyjskiego oficera. Początkowo nie mogliśmy nic
zauważyć, po chwili ujrzeliśmy coś w rodzaju jaskini zakrytej żerdziami
i gałęziami, jeszcze kilka kroków wcześniej była zupełnie niewidoczna.
Było w niej przerażająco gorąco i duszno – mały piecyk w rogu
dawał ogromne ciepło, mężczyźni zaczęli palić, co jeszcze pogorszyło sprawę.
Posiedzieliśmy chwilę, rozmawiając, a potem poczołgaliśmy się
z wizytą do kolejnej ziemianki, kiedy niemiecki pocisk minął nas
i utkwił w drzewie obok. W ziemiance było już sześciu mężczyzn,
więc nie próbowaliśmy nawet do niej wchodzić, ale daliśmy im papierosy
i zapałki, za co byli niezwykle wdzięczni. Mieli tam ikonę albo inny
święty obrazek wiszący na ścianie; rosyjscy żołnierze na służbie mają
przydzieloną pułkową ikonę, a wielu z nich nosi jeszcze swoje
w kieszeniach. Jednemu mężczyźnie ocaliła życie. Pokazał nam ją; pocisk
przeszedł dokładnie między Matką a Dzieciątkiem i osadził się
w drewnie. Wszystko było niezwykle ciekawe, opuściliśmy pozycje
z wielką niechęcią, by powrócić przez oświetlony księżycem las do naszego
wozu. Wykorzystaliśmy tę noc w pełni, była piąta rano, gdy wróciliśmy do
pociągu. Zarówno doktor oraz ja zaczęliśmy z powrotem dyżur o ósmej.
Strata jednej nocy snu była jednak warta pójścia na pozycje w trakcie
zażartego niemieckiego ataku. Ciekawe, co powiedziałby generał, gdyby wiedział!
Skończyliśmy nasz czterdziestoośmiogodzinny dyżur i wróciliśmy raz jeszcze
do Żyrardowa. Zawsze niechętnie opuszczałam Radziwiłłów. Praca tam była
wspaniała, i tam bardziej niż gdziekolwiek indziej traktowałam wojnę jako
Wielką Przygodę. Wojna mogłaby być najbardziej chwalebną grą na świecie, gdyby
nie zabijanie i ranienie. W jej trakcie człowiek czuje ogromną radość
z braterstwa broni, dawania i brania, pomagania i otrzymywaniu
pomocy w sposób, który byłby niemożliwy do pojęcia w normalnym
świecie. W Radziwiłłowie również człowiek mógł dostrzec poezję wojny,
pikanterię chłodnych poranków i błogość ogniska w nocy, ciepły
i czysty zapach wszędzie przywiązanych koni, przejmujący głód, marne
jedzenie polane sosem niebezpieczeństwa, wyjeżdżanie rankami z wielką
nadzieją; nawet powracający ranni wieczorem nie wydawali się wtedy tak
strasznie złą rzeczą. Człowiek musi kiedyś umrzeć, a rosyjscy chłopi
z największą czcią traktowali śmierć za Matuszkę, jak nazywają swój
kraj. Wielka przygoda nie często trafia się człowiekowi, ale gdy ją
dobrze przeżyć, to świadomość uczestnictwa w niej pomaga przetrwać wszystkie
trudne chwile. Radziwiłłów jest jedynym miejscem, gdzie mi się to przydarzyło.
W Belgii serce było wyżęte przez przenikliwy ból tego wszystkiego, przez
maleńkość i bezbronność. W Łodzi nie widać było nic oprócz brudu
i zastraszenia; gdzie indziej zniszczone wioski, ucieczki oszołomionych
ludzi, przerażeni chłopi, którzy widzieli najciemniejsze strony wojny...
Znalazłam w sieci zdjęcie takiego pociągu sanitarnego z okresu pierwszej wojny światowej. Pochodzi ono ze strony dobroni.pl
Dla zainteresowanych lekturą całego pamiętnika w wersji angielskiej podaję link do publikacji na stronie Projekt Gutenberg:
http://www.gutenberg.org/files/17587/17587-h/17587-h.htm
W Bitewnikach Łódzkich można znaleźć jeszcze wspomnienia z pobytu Violetty Thurstan w Łodzi. Polecam, ciekawa lektura.
Ewa