czwartek, 30 kwietnia 2015

Pierwsza wojna światowa w Radziwiłłowie widziana oczyma angielskiej pielęgniarki 2.

Witam.
Dzisiaj kolejna część pamiętnika Violetty Thurstan z pierwszej wojny światowej w Radziwiłłowie.

...Bardzo cieszyliśmy się, że ponownie trafiliśmy do Radziwiłłowa. Nasz poprzedni punkt opatrunkowy został opuszczony jako zbyt niebezpieczny dla personelu i pacjentów, sala operacyjna i opatrunkowa znajdowała się teraz w pociągu około pięciu wiorst od stacji kolejowej w Radziwiłłowie. Nasz pociąg był ciągle na linii, w nim pracowaliśmy i  żyliśmy, dwa razy dziennie przyjeżdżał pociąg sanitarny, nasi ranni byli pakowani do niego i odwożeni, a sami byliśmy ponownie zapełniani. Tym razem w Radziwiłłowie było dość cicho. Niemcy przypuszczali zażarte ataki, starając się pokonać rzekę Rawkę, więc ich straty musiały być bardzo poważne, ale Rosjanie jedynie utrzymywali swoją pozycję, więc gdyby porównać, to po naszej stronie było dość mało rannych. Tym razem udało nam się podzielić w pracy na zmiany – luksus w którym bardzo rzadko mogliśmy się pławić. Poprzednim razem zaprzyjaźniliśmy się z pewnym kapitanem z Syberii, ku naszej radości odkryliśmy, że mieszkał w małej chatce niedaleko naszego pociągu. Pewnego dnia spytał się, czy zechciałabym pójść z nim na pozycje, by zanieść żołnierzom świąteczne prezenty. Oczywiście byłam zachwycona. Wybierał się on tej samej nocy, a w związku, że nie miałam wtedy zmiany, generał uprzejmie pozwolił mi iść. Towarzyszyli nam również kapral S. i jedna z rosyjskich sióstr. Kapitan załatwił dwukołowy wóz i konia, żeby przewieźć nas część drogi, a sam razem z innym mężczyzną jechali za nami konno. Wyruszyliśmy około dziesiątej, księżyc świecił bardzo jasno – tak jasno, że musieliśmy ściągnąć nasze opaski oraz wszystko, co mogło wyróżniać się białym kolorem na tle ciemnego lasu. Dojechaliśmy do końca linii sosen, w której znajdowały się rosyjskie pozycje i zostawiliśmy wóz oraz konie pod naszą nieobecność pod opieką Kozaka. Generał sugerował, byśmy zobaczyli okopy rezerwy, ale widzieliśmy ich już mnóstwo wcześniej, a nasz kapitan chciał, żebyśmy zobaczyli całą zabawę, jaka miała miejsce, więc zabrał nas od razu na pozycje frontowe. Szliśmy po cichu przez las w pojedynczej grupie, dbając o to, by w miarę możliwości żadna gałązka nie pękła pod naszymi stopami, aż doszliśmy do przednich okopów na skraju lasu. Ukucnęliśmy i obserwowaliśmy przez moment. Wszystko było jasno oświetlone przez światło księżyca, musieliśmy być bardzo ostrożni, by nie zostać wykrytym. Trwał zażarty niemiecki atak, pociski biły dookoła nas jak grad. Przez pewien czas nie dało się widzieć nic oprócz dymu z luf karabinów. W tym momencie Niemcy byli zaledwie sto jardów od nas, poniżej dało się ujrzeć rzekę Rawkę błyszczącą w świetle księżyca. Tak absurdalnie mała rzeczka, a tyle walki o nią. Wydawało się, że tej nocy z  łatwością moglibyśmy przez nią przebrnąć. Kapitan dał sygnał i poczołgaliśmy się za nim wzdłuż skraju lasu, aż dotarliśmy do ziemianki wykopanej przez syberyjskiego oficera. Początkowo nie mogliśmy nic zauważyć, po chwili ujrzeliśmy coś w rodzaju jaskini zakrytej żerdziami i gałęziami, jeszcze kilka kroków wcześniej była zupełnie niewidoczna. Było w niej przerażająco gorąco i duszno – mały piecyk w rogu dawał ogromne ciepło, mężczyźni zaczęli palić, co jeszcze pogorszyło sprawę. Posiedzieliśmy chwilę, rozmawiając, a potem poczołgaliśmy się z wizytą do kolejnej ziemianki, kiedy niemiecki pocisk minął nas i utkwił w drzewie obok. W ziemiance było już sześciu mężczyzn, więc nie próbowaliśmy nawet do niej wchodzić, ale daliśmy im papierosy i zapałki, za co byli niezwykle wdzięczni. Mieli tam ikonę albo inny święty obrazek wiszący na ścianie; rosyjscy żołnierze na służbie mają przydzieloną pułkową ikonę, a wielu z nich nosi jeszcze swoje w kieszeniach. Jednemu mężczyźnie ocaliła życie. Pokazał nam ją; pocisk przeszedł dokładnie między Matką a Dzieciątkiem i osadził się w drewnie. Wszystko było niezwykle ciekawe, opuściliśmy pozycje z wielką niechęcią, by powrócić przez oświetlony księżycem las do naszego wozu. Wykorzystaliśmy tę noc w pełni, była piąta rano, gdy wróciliśmy do pociągu. Zarówno doktor oraz ja zaczęliśmy z  powrotem dyżur o ósmej. Strata jednej nocy snu była jednak warta pójścia na pozycje w trakcie zażartego niemieckiego ataku. Ciekawe, co powiedziałby generał, gdyby wiedział! Skończyliśmy nasz czterdziestoośmiogodzinny dyżur i wróciliśmy raz jeszcze do Żyrardowa. Zawsze niechętnie opuszczałam Radziwiłłów. Praca tam była wspaniała, i tam bardziej niż gdziekolwiek indziej traktowałam wojnę jako Wielką Przygodę. Wojna mogłaby być najbardziej chwalebną grą na świecie, gdyby nie zabijanie i ranienie. W jej trakcie człowiek czuje ogromną radość z braterstwa broni, dawania i brania, pomagania i otrzymywaniu pomocy w sposób, który byłby niemożliwy do pojęcia w normalnym świecie. W Radziwiłłowie również człowiek mógł dostrzec poezję wojny, pikanterię chłodnych poranków i błogość ogniska w nocy, ciepły i czysty zapach wszędzie przywiązanych koni, przejmujący głód, marne jedzenie polane sosem niebezpieczeństwa, wyjeżdżanie rankami z wielką nadzieją; nawet powracający ranni wieczorem nie wydawali się wtedy tak strasznie złą rzeczą. Człowiek musi kiedyś umrzeć, a rosyjscy chłopi z największą czcią traktowali śmierć za Matuszkę, jak nazywają swój kraj.  Wielka przygoda nie często trafia się człowiekowi, ale gdy ją dobrze przeżyć, to świadomość uczestnictwa w niej pomaga przetrwać wszystkie trudne chwile. Radziwiłłów jest jedynym miejscem, gdzie mi się to przydarzyło. W Belgii serce było wyżęte przez przenikliwy ból tego wszystkiego, przez maleńkość i bezbronność. W Łodzi nie widać było nic oprócz brudu i zastraszenia; gdzie indziej zniszczone wioski, ucieczki oszołomionych ludzi, przerażeni chłopi, którzy widzieli najciemniejsze strony wojny...

Znalazłam w sieci zdjęcie  takiego pociągu sanitarnego z okresu pierwszej wojny światowej. Pochodzi ono ze strony dobroni.pl




Dla zainteresowanych lekturą całego pamiętnika w wersji angielskiej podaję link do publikacji na stronie Projekt Gutenberg:

http://www.gutenberg.org/files/17587/17587-h/17587-h.htm

W Bitewnikach Łódzkich można znaleźć jeszcze wspomnienia z pobytu Violetty Thurstan w Łodzi. Polecam, ciekawa lektura.
Ewa

wtorek, 28 kwietnia 2015

Pierwsza wojna światowa w Radziwiłłowie widziana oczyma angielskiej pielęgniarki.

Witam.
Mam wrażenie, że Polacy dużo wiedzą o drugiej wojnie światowej. O tym jak nas ta wojna zniszczyła, ilu zginęło, kto walczył, przegrał, zwyciężył. Pierwszej wonie nie poświęca się tyle uwagi. Francuzi mówią o niej "wielka wojna" - bo zginęło ich bardzo wielu, a my bardziej dostrzegamy może fakt, że odzyskaliśmy niepodległość, że był Piłsudski. Może ktoś wie jeszcze, że jego pradziadek walczył w rosyjskiej, niemieckiej czy austriackiej armii. Może ktoś wie o lokalnej bitwie w pobliżu miejsca zamieszkania, ale raczej, że to nie była nasza wojna... 
Zdjęcia zniszczonych dworców w Skierniewicach, Żyrardowie no i przede wszystkim Radziwiłłowie uprzytomniły mi, że ta wojna toczyła się nie tylko gdzieś dalej, ba nawet nie tylko w okopach pod Bolimowem, ona toczyła się też w Radziwiłłowie. W końcu ktoś zniszczył nasz dworzec, ktoś chciał wysadzić kościół, ktoś przywlókł tyfus, na który zmarła w wieku 16 lat moja prapraciotka.
Postanowiłam poszukać w Internecie coś na temat tej wojny i Radziwiłowa. Tutaj spotkało mnie miłe zaskoczenie. Znalazłam pamiętniki brytyjskiej sanitariuszki Violetty Thurstan, która z pracowała w Rosyjskim Czerwonym Krzyżu jako pielęgniarka. Po wojnie wydała swoje pamiętniki, w których opisała również swój pobyt w Radziwiłłowie. Dzisiaj zamieszczę pierwszą część poświęconą jej pracy u nas. W następnym wpisie część druga i informacje, gdzie można zapoznać się z oryginalnym tekstem pamiętnika po angielsku. Fragmenty które tutaj zamieszczę, pochodzą z publikacji "Bitewnik Łódzki 1914" dostępnego w sieci.

Violetta Thurstan - fragment pamiętników
W pobliżu okopów pod Radziwiłłowem 
...Następnego dnia rano wybraliśmy się do Radziwiłłowa. Jest to następna stacja za Skierniewicami. W  chwili gdy przybyliśmy, w pobliżu toczyły się ciężkie walki. Powiedziano nam, że pojedziemy pociągiem pancernym. Brzmiało to bardzo emocjonująco, ale po przybyciu na stację odkryliśmy, że zabrać nas miał jedynie zwykły wagon doczepiony do lokomotywy. Rosyjska bateria stacjonowała w tym czasie na południe od linii kolejowej, zaś niemiecka na północ. I tak znaleźliśmy się między młotem a kowadłem. W Żyrardowie grzmiały z oddali, ale jak tylko przybyliśmy do Radziwiłłowa, armaty  miażdżyły dźwiękiem tak jak to miało miejsce w Łodzi, przygotowując nas na gorące chwile. Stacja była całkowicie zdewastowana i po prostu w ruinie, ale stojący w pobliżu domek zawiadowcy był nadal nietknięty, toteż otrzymaliśmy polecenie urządzenia w nim tymczasowego punktu opatrunkowego. Zanim rozpakowaliśmy nasze opatrunki, przybył goniec z informacją, że Niemcy odnieśli sukces, ostrzeliwując na całej głębokości okopy rosyjskie, i pięćdziesięciu bardzo ciężko rannych mężczyzn jest transportowanych do nas w celu natychmiastowego opatrzenia. Ledwie zdążyliśmy uruchomić sterylizator parowy, gdy zaczęły nadchodzić małe wózki z kilkunastu poważnie rannymi mężczyznami. Karabiny maszynowe po prostu wymiotły okopy od końca do końca. Najgorsze było to, że niektórzy ranni żyli przez wiele godzin, podczas gdy szybka śmierć byłaby dla nich łaskawszym rozwiązaniem. Dzięki Bogu mieliśmy mnóstwo morfiny i tak mogliśmy ulżyć ich straszliwym cierpieniom. Jeden miał praktycznie całą twarz rozsadzoną, inny całe ubranie i ciało porozrywane. Kolejny biedak został przyniesiony z dziewięcioma ranami brzucha. Wyglądał dosyć patriarchalnie z długą brodą – był chyba najstarszym człowiekiem w armii rosyjskiej, jakiego widziałam. Biedny Iwan, był dopiero co powołany do wojska, a to była jego pierwsza bitwa. Był pięknie ubrany i  taki czysty; żona przygotowała mu wszystko z taką troskliwością: ciepłą trykotową kamizelkę i białą lnianą koszulę prawie w całości pięknie wyhaftowaną w szkarłatny, zawiły wzór-klucz. Iwan był bardziej nieszczęśliwy z pocięcia pięknej pracy swojej żony niż ze swoich własnych okropnych ran. Był zupełnie przytomny i nie cierpiał bardzo, mógł żyć nawet tydzień lub dwa dłużej, aby zobaczyć swoją żonę raz jeszcze. Ale nie tak miało być, zmarł wcześnie następnego ranka, jeden z najukochańszych staruszków jakich można było kiedykolwiek spotkać, tak patetycznie wdzięczny za tak niewiele, co mogliśmy dla niego zrobić. Pociski przelatywały nad naszymi głowami, rozrywając się wszędzie. Byliśmy jednak zbyt zajęci, aby zwracać na nie uwagę, opatrując coraz więcej mężczyzn zwożonych do punktu opatrunkowego. Mieliśmy okropny problem, co z nimi zrobić: dom był mały, korzystaliśmy więc z dwóch największych pokojów na parterze jako sal operacyjnych. Zamówioną słomę rozesłaliśmy we wszystkich małych pokojach na piętrze, toteż każdy, po opatrzeniu rany, był z trudem po wąskich, krętych schodach wnoszony na górę i kładziony na podłodze. Dzień dobiegł końca i jak tylko zrobiło się ciemno, zaczęły się duże kłopoty w pracy. W oknach na górze nie było żadnych żaluzji ani rolet, nie odważyliśmy się więc zapalić nawet jednej świecy, gdyż jej światło mogłoby natychmiast ściągnąć na nas niemiecki ogień. Musieli więc ci biedni ludzie leżeć tam po ciemku, jedna z nas obchodziła ich od czasu do czasu z małą latarką elektryczną. Co prawda na dole udało nam się zasłonić okna, ale opatrywanie i operacje musiały odbywać się jedynie przy świetle świecy. Niemcy stale wystrzeliwali niebieskie flary, które rozświetlały cały teren tak, że obawialiśmy się, iż w każdej chwili mogą nas odkryć. Niektóre domy w pobliżu, zapalone przez pociski, rozświetlały niebo tępym, czerwonym blaskiem. Wózki przywożące mężczyzn nie posiadały żadnych świateł, toteż ranni przenoszeni byli w całkowitej ciemności i układani w rzędach w holu do momentu, aż mieliśmy czas do nich zajrzeć. Do godziny 9 wieczorem mieliśmy ponad 300 ludzi, dlatego byliśmy bardzo szczęśliwi, widząc pociąg sanitarny, który miał ich zabrać. Sanitariusze ciężko harowali, znosząc po schodach tych biednych ludzi i dźwigając ich do pociągu w całkowitych ciemnościach. Ranni byli jednak wdzięczni za zabranie. Sądzę, że to było niezwykle denerwujące leżeć z ranami w maleńkim domku, nad którym nieustannie rozrywały się pociski. Całą długą noc znoszono do niego rannych prosto z okopów. Około 4 nad ranem na chwilę uspokoiło się i ktoś zrobił herbatę. Ciekawe, co ludzie w Anglii pomyśleliby, widząc nas przy tym posiłku. Spożywaliśmy go w dusznej sali opatrunkowej, w której pracowaliśmy bez ustanku szesnaście godzin przy szczelnie zamkniętych oknach, przesiąkniętej każdym zapachem, jaki można sobie wyobrazić, z podłogą ubabraną błotem, krwią i resztkami opatrunków, wszędzie tam, gdzie akurat nie pozostawiono noszy, na których przyniesiono ludzi, których natychmiast operowaliśmy. Rozłożony na sterylnych ręcznikach na stole operacyjnym posiłek składający się z herbaty bez mleka [!!!], czarnego chleba i sera oświetlały dwie świece w butelkach. Księżniczka siedziała na jedynym krześle, a reszta z nas dawała odpocząć zmęczonym nogom, przysiadając na skrzynkach po opatrunkach. Dwóch martwych żołnierzy leżało u naszych stóp, ponieważ na zewnątrz nie było na tyle bezpieczne, aby w tym momencie wynieść ich i  pochować. Ludzie zapytaliby prawdopodobnie, jak można jeść w tych warunkach. Także nie wiem, jak mogliśmy, ale zrobiliśmy to i byliśmy wdzięczni za to natychmiast po tym, jak rozpoczęła się kolejna harówka. O 11 rano nadjechał kolejny pociąg sanitarny i także szybko został załadowany. Do tego czasu ponad 750 rannych przeszło przez nasze ręce, lecz mimo to w dalszym ciągu w wielkiej ilości donoszono kolejnych. Walka musiała być straszna, ponieważ przywożeni ludzie byli całkowicie wykończeni i pomimo odniesionych ran zasypiali natychmiast z wyczerpania. Niektórzy z nich musieli pozostawać bardzo długo w okopach – tak bardzo byli zawszeni. Na jednym biednym chłopcu ze zmiażdżoną nogą można by ich naliczyć nie mniej niż milion. Po około dziesięciu minutach od opatrzenia, jego białe bandaże stały się całkiem szare od armii najeźdźców, jaka schroniła się w innych częściach jego garderoby.
Wczesnym popołudniem otrzymaliśmy wiadomość, że inna kolumna przybywa, aby nas zluzować, a my wracamy do Żyrardowa na odpoczynek. Było nam przykro opuszczać naszą małą stację opatrunkową, lecz ucieszyliśmy się słysząc, że przybędziemy tu ponownie za dwa dni zmienić ich, pracując w reżimie czasowym 48 godzin odpoczynku i 48 godzin służby..."


Na koniec jeszcze jedna fotografia zniszczonego dworca, jaki widziała Violetta Thurstan.

Jednym z sanitariuszy, który również pracował w okolicach Rawki był autor zdjęć, które przedstawiłam w poprzednim wpisie o dworcu w Radziwiłłowie -Tadeusz Biskupski. Być może spotkał się z Violettą Thurstan - wszak robili to samo, ratowali rannych żołnierzy. Kolejna część pamiętnika w następnym wpisie.
Ewa

sobota, 25 kwietnia 2015

Powstanie styczniowe w okolicy Grabiny

Witam.
Przy okazji swojego wolontariatu przy indeksacji metryk napotkałam taki oto akt zgonu znajdujący się w księgach parafii Bolimów dla rocznika 1863. 

Akt zgonu powstańców styczniowych poległych w bitwie pod Budami Bolimowskimi w 1863 roku.

Poniżej zapisałam treść metryki starając się zachować oryginalną pisownię.
Działo się w Poświętnem Bolimowskiem dnia ośmnastego Lutego Tysiąc Ośmset Sześćdziesiątego trzeciego roku o godzinie Osmej rano. Stawili się Szymon Stulik z Grabia lat czterdzieści i Adam Gozdecki z Wsi Bolimowskie lat czterdzieści jeden mający oba dwaj gajowi i oświadczyli iż na miejscu pobojowiska znaleziono Umarłych czternastu Mężczyzn z Imienia z nazwiska nieznanych wyjąwszy dwóch z Których jeden był Zaleski Kominiarz z Łowicza a drugi Wołyński syn Urzędnika z Łowicza Po przekonaniu się naocznie o Zejściu tychże Akt ten stawającym pisać niemiejącym przeczytany i przez nas tylko podpisany został. –
Wincenty Kuderko wikariusz parafij


Treść tej metryki mnie zaintrygowała. Sprawdziłam w Internecie o jakie pobojowisko i o jakich poległych chodzi. Okazało się, że tak lakonicznie zapisano, kto zginął w tak zwanej bitwie pod Budami Bolimowskimi. W książce "Z dziejów Bolimowa" Krzysztofa Kalińskiego zapisano, że wśród poległych byli szewc Stanisław Romanowski, urzędnik Aleksander Służewski, syn kominiarza Tadeusz Zalewski i syn urzędnika Henryk Wołyńśki - wszyscy z Łowicza. Czytając w Internecie artykuły o tej bitwie błędnie, jak sądzę zinterpretowałam, że Budy Bolimowskie to dzisiejszy Joachimów Mogiły. W artykułach poświęconych tej bitwie regularnie pojawia się informacja, że było to "pod Budami Bolimowskimi dzisiaj Joachimów Mogiły". Sądzę, że należy to interpretować jako bitwę pod Budami  Bolimowskimi - dzisiejszymi Bartnikami, która odbyła się w lesie nad Rawką. W czasie bitwy w 1863 roku prawdopodobnie był to teren w puszczy nienależący do żadnej wsi. Sprawdzałam w metrykach i do 1872 roku nie pojawia się tam nazwa Joachimów. Zapewne dla określenia położenia miejsca tej bitwy w 1863 roku podano nazwę większej, sąsiedniej osady. Jest to oczywiście trochę nieścisłe, bo potocznie i w metrykach kościelnych funkcjonowała już wtedy nazwa Bartniki, ale nazwa Budy Bolimowskie znajdowała się jeszcze na wielu mapach jak choćby na Topograficznej Karcie Królestwa Polskiego wydanej w 1843 roku czyli przed powstaniem styczniowym. Chciałam zamieścić fragment tej mapy, ale nie znalazłam jej w Internecie, mam tylko jej fragment w książce Dzieje Żyrardowa i podobnie jak na mapie Gillego Budy Bolimowskie zaznaczone są na terenie dzisiejszych Bartnik, Joachimowa jeszcze tam nie ma... 


Dla zainteresowanych historią tej bitwy zamieszczam fragment z publikacji "Drogami walk i męczeństwa  Powstanie styczniowe 1863 – 1864" Macieja Kucharskiego dotyczący tej bitwy. Polecam...

Na terenie Gminy Puszcza Mariańska walczył też oddział powstańczy Władysława Stroynowskiego. Jego oddział liczył około 150 ludzi. Tworzyła go młodzież warszawska oraz ochotnicy z pobliskich terenów. Oddział Władysława Stroynowskiego wsławił się zwycięską bitwą pod Strzybogą, gdzie powstańcy rozbili wojska carskie i uwolnili 30 prowadzonych do armii rosyjskiej rekrutów. Wkrótce Stroynowski zajął Bolimów i na rynku ogłosił władzę Tymczasowego Rządu Narodowego. Naczelnikiem powstańczym Bolimowa został proboszcz ksiądz Wincenty Kuderko. Na swej plebanii przyjmował powstańców i odbierał od nich przysięgę, tutaj zbierał od parafian ofiary pieniężne na potrzeby powstania i apelował o wstępowanie do oddziału powstańczego. Oddział Stroynowskiego założył obóz pod wsią Budy Bolimowskie. Z pałacu Radziwiłłów w Nieborowie przejęto broń myśliwską i amunicję. Powstańcy paraliżowali komunikację kolejową na odcinku: Radziwiłłów – Skierniewice – Łowicz m. in. zatrzymali pociąg pasażerski pod Skierniewicami i aresztowali czterech oficerów carskich. Spalili też most kolejowy na Rawce. Władze carskie chcąc odzyskać kontrolę nad linią kolejową postanowiły zniszczyć oddział powstańczy. Carski generał Korf, wysłał z Warszawy silne oddziały wojska. Miały one do 7 lutego otoczyć lasy bolimowskie. Realizując plan dowództwa carskiego, oddziały kawalerii pułkownika Felkerzama miały wyprzeć powstańców z Wiskitek i zająć tą miejscowość. Następnie pułkownik Felkerzam miał poczekać na piechotę i wraz z nią ruszyć w kierunku Bolimowa. Dowództwo carskie przewiozło koleją do Radziwiłłowa 3 roty strzelców Litewskiego Pułku Gwardii. Jedna z rot miała pójść przez lasy w kierunku Wiskitek i tam połączyć się z kawalerią. Pozostałe roty otrzymały rozkaz natarcia wzdłuż brzegów Rawki w kierunku na Bolimów i Miedniewice. Z Łowicza wyruszyła kolumna wojsk carskich pułkownika Hagenmeistra. Wojska rosyjskie wyszły również ze Skierniewic. Miały one zamknąć wyjście z lasów bolimowskich od strony południowej. Gdyby plan ten został precyzyjnie wykonany, oddział powstańczy Stroynowskiego zostałby całkowicie zniszczony. Działania dowódców carskich były na szczęście nieskoordynowane. Wojska carskie pułkownika Hagenmeistra zajęły Bolimów. Do bitwy z oddziałem powstańczym doszło pod Budami Bolimowskimi w dniu 7 lutego 1863 roku. Bogdan Jagiełło pisze: ,,Hagenmeister wysłał podjazdy kozackie do Woli Szydłowieckiej i Miedniewic, natomiast część piechoty pod dowództwem majora Kroka w kierunku Skierniewice. Dotarł on do wsi Grabie i widząc most nie zniszczony i nie obsadzony przez powstańców (było to karygodne zaniedbanie ze strony Stroynowskiego) postanowił porzucić trakt skierniewicki i przejść na drugą stronę Rawki. Pojawienie się tyraliery piechoty rosyjskiej w lesie otaczającym obozowisko wywołało w nim popłoch. Powstańcy odpowiadali dość nieregularnym ogniem, gdyż tylko 40 posiadało dubeltówki, a reszta była uzbrojona w kosy lub rewolwery. Stroynowski zdołał w końcu opanować zamieszanie jakie wywołało niespodziewane pojawienie się nieprzyjaciela, sformował oddział kosynierów, który począł obchodzić lewe skrzydło Kroka. Ten musiał się cofnąć. Ale wówczas od Bolimowa przygalopowało 30 Kozaków, a za nimi nadciągnął sam Hagenmeister. Pojawił się też oddział, który wyszedł ze Skierniewic. Mając olbrzymią przewagę, Hagenmeister zdecydował się na bezpośredni szturm obozu. Doszło do walki wręcz, w której odznaczył się Szymanowski (z dawna osiadłej w okolicach Żyrardowa rodziny szlacheckiej). Zabił on oficera carskiego Klingberga, ale sam też poległ. Obóz zdobyto.” Oddział powstańczy został rozproszony. Zgineło kilkunastu powstańców, kilkunastu dostało się do niewoli. W bitwie nie wzięła udziału kawaleria carska pułkownika Felkerzama. Rozproszony oddział powstańczy zebrał się ponownie i pomaszerował w lasy tomaszowskie. Tu Władysław Stroynowski zrezygnował z dowództwa i wyjechał za granicę. Większość powstańców przystała do pułkownika Jeziorańskiego i wraz z nim udała się w Góry Świętokrzyskie.  Po bitwie, Rosjanie dokonali rewizji w Bolimowie. W stodole Antoniego Derendowskiego znaleziono pochodzącego z Bolimowa M. Jastrzębskiego, zastępcę dowódcy, który ukrywał się w sianie. Pobito go kolbami karabinów i zesłano na Sybir, gdzie zmarł. Bolimów obciążono wysoką kontrybucją. Lasy bolimowskie były ostoją powstańców przez cały okres powstania. 

W Internecie można znaleźć zdjęcia pomnika powstańców i napisu upamiętniającego bitwę.

Ewa

środa, 22 kwietnia 2015

Stary dworzec w Żyrardowie

Witam.
Dzisiaj chciałam pokazać nieistniejący dzisiaj dworzec pierwszej kolei w Królestwie Polskim sąsiadujący z Radziwiłłowem, mianowicie dworzec w Rudzie. Chodzi oczywiście o Rudę Guzowską, czyli poprzedniczkę Żyrardowa. Jak na Żyrardów przystało, tutejszy dworzec powinien być z czerwonej cegły. Cegła użyta do budowy zarówno kościoła farnego jaki i domów robotniczych pochodziła z cegielni w Radziejowicach i była bardzo dobrej jakości. Tej doskonałej jakości zawdzięczamy fakt, że domy z niej wybudowane przetrwały do dziś. Byłoby tak zapewne i z dworcem, gdyby nie jego strategiczne znaczenie (został on podobnie jak dworce sąsiednie zniszczony w czasie pierwszej wojny światowej). Ten dworzec był bardzo spójny z zabudową miasta. 

Zdjęcie dworca w Rudzie (Żyrardowie) od strony miasta, przed 1913 rokiem.

Zdjęcie dworca w Rudzie (Żyrardowie) od strony peronu, przed 1913 rokiem.

To zdjęcie w odróżnieniu od poprzedniego jest bardzo pogodne. Na budynku dworca jest napisane w języku rosyjskim - Ruda. Swoją drogą to mnie zastanowiło, że na budynku dworca w Radziwiłłowie umieszczono nazwę w języku rosyjskim i polskim, a tutaj w dużej osadzie fabrycznej mamy tylko napis w języku rosyjskim. Dla mnie to zdjęcie jest szczególnie ciekawe, bo pokazuje dworzec tętniący życiem, ludzie się śpieszą, prawdopodobnie wsiadają do niewidocznego na zdjęciu pociągu ..

Ruiny dworca w Żyrardowie.

Powyżej fotografia dworca zniszczonego w wyniku pierwszej wojny światowej. Na zdjęciu, podpisanym po niemiecku mamy widoczny inny szyld. Nie potrafię odczytać co napisano na tym szyldzie, ale wydaje się, że napis ten jest dłuższy niż poprzednio. Swoją drogą podpis pod zdjęciem "ShirarPow" pokazuje jak trudna była ta nazwa do wymówienia dla cudzoziemca...


Po zburzeniu starego dworca powstał nowy, istniejący do dziś dworzec zaprojektowany i wybudowany w tym samym stylu, co dworzec w Radziwiłłowie i jeszcze kilku innych stacjach na trasie tej kolei. Bryłę tego budynku znamy od lat.

Budynek obecnego dworca w Żyrardowie.
Nowy dworzec kolejowy w Żyrardowie od strony peronu.

Tyle dzisiaj o dworcach w Żyrardowie.
Ewa



wtorek, 21 kwietnia 2015

Pierwszy dworzec kolejowy w Skierniewicach

Witam
W poprzednim poście przedstawiłam dworce w Radziwiłłowe. Pierwsze dworce w Radziwiłłowie i sąsiednim Żyrardowie zostały zniszczone i wybudowano je od nowa, według całkiem innych projektów. Inaczej natomiast przedstawiała się sytuacja z sąsiednimi Skierniewicami. Tutaj w czasie pierwszej wojny dworzec uległ zniszczeniu, ale Skierniewice miały wcześniej dwa równocześnie działające dworce. Pierwszy dworzec wybudowany w Skierniewicach - obecnie nieistniejący - szybko okazał się za mały i wybudowano drugi - ten który jest dzisiaj wizytówką Skierniewic. Nowy dworzec miał służyć pospolitym podróżnym, natomiast stary dworzec miał służyć podróżnym bardziej elitarnym, nazywany był carskim dworcem. Dworzec ten przeszedł później na własność prywatną i odbywały się w nim przedstawienia teatralne.
Stary dworzec, choć popadał systematycznie w ruinę, to przetrwał obie wojny światowe. Nie służył już oczywiście jako dworzec, ale budynek stał jeszcze wiele lat. Zdjęcie starego dworca w Skierniewicach znalazłam na stronie
http://www.skierniewice24.pl/index.php/poznaj/item/15-dworzec-carski-w-skierniewicach

Polecam cały artykuł o tym dworcu opracowany przez Małgorzatę Lipską - Szpunar. Ja zamieszczam tylko dwa zdjęcia tego nieistniejącego dworca, po raz kolejny stwierdzając, że szkoda, iż nie istnieje do dzisiaj.

Dworzec Carski
Budynek pierwszego dworca w Skierniewicach

Dworzec Carski, z kol. M.Szpunar-Lipskiej
Zniszczony budynek pierwszego dworca w Skierniewicach po drugiej wojnie światowej .

Jeszcze dworzec na rycinie.
Stary dworzec w Skierniewicach.

Na koniec tego postu zdjęcia współczesnego dworca w Skierniewicach na starych fotografiach.






Jeszcze raz odsyłam zainteresowanych historią tego dworca na stronę skierniewice24.pl
Ewa



niedziela, 19 kwietnia 2015

Kolej warszawsko-wiedeńska w Radziwiłłowie.

Witam.

Dla rozwoju wiosek Grabina, Bartniki i Radziwiłłów bez wątpienia ważna była budowa pierwszej kolei w Królestwie Polskim. Ta kolej została poprowadzona najpierw do Grodziska, później przedłużona do Skierniewic i kolejne odcinki aż do stacji Granica.
Zapewne poświęcę wątkowi kolejowemu kilka wpisów, ale pierwszeństwo ma oczywiście stacja Radziwiłłów.
Oficjalna nazwa tej pierwszej kolei to Droga Żelazna Warszawsko-Wiedeńska i poświęcono jej w Internecie wiele miejsca. Dla mnie ważne jest, kiedy kolej dotarła do Radziwiłłowa. Było to 15 października 1845 roku. Poniżej zamieszczam rozkład jazdy z tego okresu.



Pierwszy rozkład jazdy kolei z 1845 roku

Rozkład jazdy z 1850 roku.

Całe moje dzieciństwo spędziłam w pobliżu tej kolei. Szum pociągu i trąbienie lokomotywy były dla mnie dźwiękami tak pospolitymi, jak odgłosy przyrody. Budynek dworca był w mojej młodości nieco zapuszczony, miał ciekawą bryłę, ale PRL odcisnął na nim swoje piętno. Dzisiaj dworzec został odnowiony i można znaleźć w sieci wiele jego pięknych zdjęć. Nie jest to pierwszy dworzec w Radziwiłłowie. Marzyły mi się zdjęcia tego starego dworca. Znalazłam je na stronie bazakolejowa.pl. Zdjęcia wykonał Tadeusz Biskupski, który był sanitariuszem w armii rosyjskiej. Pochodzą one z okresu bitwy nad Rawką. Zdjęcia publikuję za zgodą wnuka autora, który przesłał je na stronię bazakolejowa.pl Budynek ten, jak wiele pierwszych dworców tej kolei, już nie istnieje. Zastąpił go nowy, obecny dworzec, ale trochę szkoda, że tego starego nie ma. Na zdjęciach mamy budynek zniszczony, bez dachu, ale uważam, że był piękny. Oceńcie sami.

Budynek pierwszego starego dworca w Radziwiłłowie w 1915 roku.

Budynek pierwszego starego dworca w Radziwiłłowie w 1915 roku.

W tym miejscu należy wspomnieć, że nazwa stacji nie była zawsze taka sama. Na powyższych zdjęciach na budynku mamy napis Staroradziwiłłów zapisany w języku rosyjskim i polskim. Z kolei w czasie drugiej wojny światowej Niemcy zamienili w nazwie Radziwiłłów litery "łłó" na "llo". Poniżej tabelka pochodząca ze strony bazakolejowa.pl zawierająca poprzednie nazwy stacji.

Historia nazw
data
 nazwa
uwagi
1846
Radziwiłłów

przed 1910-01-01
Staroradziwiłłów

nieznana
Radziwiłłów Mazowiecki

przed 1944-01-01
Radziwillow Mazowiecki

nieznana
Radziwiłłów Mazowiecki


Znalazłam przykład rozkładu kolejowego z okresu nazwy Staroradziwiłłów, przed pierwszą wojną światową.

Na koniec dzisiejszego wpisu zamieszczę jeszcze zdjęcie nowego dworca, z okresu drugiej wojny światowej. Na zdjęciu widać żołnierzy w mundurach - na moje oko niemieckich.


Drugi dworzec w Radziwiłłowie 1940 rok.


Jeszcze rzut oka na budynek znajdujący się na zdjęciu za dworcem. Ja znam stojący w tym miejscu blok mieszkalny o zbliżonej wielkości. To typowy prostopadłościan, który od niepamiętnych dla mnie lat, był otynkowany. Ten budynek na zdjęciu powyżej jest z prawdopodobnie z czerwonej cegły, typowej dla zabudowy sąsiedniego Żyrardowa. Zapytałam ostatnio kilka starszych osób o ten budynek. To ten sam, stoi on do dziś, ale zupełnie brak na nim śladów dawnego stylu i charakteru. Zawsze mi żal, kiedy budynek, który był w swojej prostocie piękny zostaje otynkowany i upodobniony do klocka...
Tyle na dzisiaj.
p.s. Znalazłam jeszcze jedną ciekawostkę. Opisałam ją w wpisie z grudnia 2016 - Brat bliźniak.
Ewa


niedziela, 12 kwietnia 2015

Budy Bolimowskie w Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich


Zaglądając od "Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich" Filipa Sulimierskiego i Władysława Walewskiego z lat 1880-1914, znajdujemy następującą informację o Budach Bolimowskich:
http://dir.icm.edu.pl/Slownik_geograficzny/


W opisie Bud Bolimowskich pojawia się nowa nazwa Bartniki. Ta nazwa była już używana kilkadziesiąt lat wcześniej w metrykach.

Nie objęto tą nazwą sąsiedniej wioski Grabina. Słownik opisuje ponad 25 wsi o nazwie Grabina. Moja Grabina jest druga na liście.
http://dir.icm.edu.pl/pages/2/0766.tif



Radziwiłłów w Słowniku ma obszerniejszy opis, być może ze względu na wzrost znaczenia tej wsi po tym jak znalazła się tutaj stacja drogi żelaznej i stacja pocztowa.

Tyle na dzisiaj miłej lektury.
Ewa

wtorek, 7 kwietnia 2015

Budy Bolimowskie w lustracji z 1789 roku.


Witam.
Dzisiaj wpis poświęcony budom, ze szczególnym uwzględnieniem tych Bud Bolimowskich.
Miałam krótki wgląd w opracowanie pozycji  "Lustracja Województwa Rawskiego 1789", które wydała Zofia Kędzierska.
Podano tam, że na przestrzeni między tą a poprzednią lustracją powstały na terenach Polski nowe osady leśne zwane budami. Budnicy zajmowali się wyrębem lasu i pozyskiwaniem surowców pochodzących z lasu lub powstałych z przerobu drzewna takich jak smoła, węgiel drzewny, kalafonia, potaż, terpentyna, garbniki. Nie byli oni przywiązani do ziemi, byli ludźmi wolnymi.
Budnicy mieszkali w tak zwanych budach. Z czasem budnicy odchodzili od tych zajęć i stawali się gospodarzami. W Internecie można znaleźć przykładową rycinę przedstawiającą chatę osadnika budnickiego.


                                                                Chata budnika.

Pochodzenie tych osadników w Budach Bolimowskich określono dość lakonicznie:
"Osadnikami są tam - jak podają lustratorzy - przeważnie "ludzie  z tego starostwa", po latach wolnizny opłacają czynsz, składają daniny z owsa i płodów leśnych oraz są zobowiązani do 12 dni robocizny w roku, reparacji dróg i grobli oraz do podwód. Wielkość tych osad jest bardzo zróżnicowana - od 3 do 41 osadników." (Lustracja Województwa Rawskiego 1789).

Budy Bolimowskie zostały zlustrowane w czasie tej lustracji, ale nie istniały w czasie poprzedniej lustracji, w 1661 roku. Powstały gdzieś między 1661 a 1789 rokiem. Dla dzierżawy Bolimów powstały wówczas tylko jedne budy - Budy Bolimowskie. Cała ówczesna dzierżawa Bolimów obejmowała miejscowości: miasto Bolimów, wsie Wola Bolimowska, Humin Wola Szydłowiecka i nasze Budy Bolimowskie). Nasze budy były największą - ze względu na liczbę osadników - osadą powstałą w tym województwie, liczyły aż 41 osadników (czyli gospodarzy). Dla porównania w ponad 300 letnim Huminie było ich wtedy 36. Na podstawie zachowanych metryk można czas powstania naszych bud zawęzić do lat 1740- 1750. Zastanawiałam się, co sprawiło, że ściągnęło tutaj tylu osadników. Mogło być tak, że była polana w lesie, jakaś wolna od drzew przestrzeń, przepływała tam rzeczka - Korabiewka i osadnicy ją powiększyli. Chęć bycia wolnym chłopem mogła zwabić tych, którzy nie chcieli niewolniczo odrabiać pańszczyzny. Jeden z moich przodków - Jan Zalewski urodził się w Kozłowie, ożenił w Kaskach, tam trochę pomieszkał, dalej przeniósł się do Topołowej w parafii Szymanów, później do Rybna, Szwargocinia, Woli Szydłowieckiej, by na koniec osiąść w Budach Bolimowskich Grabina zwanych. Tutaj pozostali jego potomkowie. Inni moi przodkowie przybyli tutaj z parafii Żelazna, Jeruzal, Skierniewice. Zapewne osadnicy nie mieli łatwo, ale ta miejscowość powstała można powiedzieć z potrzeby tych ludzi i nadarzającej się okazji. Przybyli tu, osiedlili się, nie obciążono ich chyba przesadnym czynszem, bo ostatecznie jedna z najmłodszych wiosek w tej okolicy rozrosła się do najbardziej zurbanizowanego w dzisiejszej Gminie Puszcza Mariańska zespołu wsi. Zapewne pomogła temu później kolej Warszawa - Wiedeń ze swoją stacją w Radziwiłłowie.


Lustracja Województwa Rawskiego 1789

Powyższy fragment opracowania lustracji pochodzi z wydanego drukiem opracowania. Marzy mi się kiedyś wglądnąć w skany oryginałów lustracji.

Jeszcze kilka słów o właścicielach tych ziem. Na s. 205 lustracji zapisano:
"Ta dzierżawa jest w aktualnej dożywotnej posesyji i prawie emfiteutycznym JOO książąt 
Michała Radziwiłła, kasztelana wileńskiego, i Heleny z Przezdzieckich, małżonków, a to na mocy konsensu przez Najjaśn. Stanisława Augusta, szczęśliwie panującego, do ustąpienia tej dzierżawy na rzecz wspomnianych JOO książąt JW Stanisławowi Gadomskiemu, wówczas podkomorzemu sochaczewskiemu pod dniem 9 miesiąca września r. 1774 danego, i cesyji przez tegoż JW podkomorzego sochaczewskiego w grodzie warszawskim, dnia 19 miesiąca i roku tychże, na rzecz wspomnionych JOO książąt zeznanych...
... Granice i położenie - Ta dzierżawa leży o mil 8 od Warszawy, 2 od Sochaczewa, Skierniewic i Łowicza. Graniczy naokół z miastem Skierniewicami, prymasowskim, wsiami Łasiecznikami, dziedziczną, Korabką i Ziąbkami, prymasowskiemi, Miedniewicami i Nową Wsią i dziedzicznemi." (Lustracja Województwa Rawskiego 1789).

Z metryk z okresu nieco późniejszego -  1808-1825 - wynika, że młynarzami w tych budach byli ludzie o niemieckobrzmiących nazwiskach i imionach. Trochę mnie zaskoczyło, że tutaj osiedliło się kilku osadników niemieckich. Prawdopodobnie były to konsekwencje III rozbioru Polski. Nie było natomiast w budach ludności pochodzenia żydowskiego. W latach tych pojawiają się też nazwy Budy Grabina, Budy Grabie (nie wspomniane w lustracji, a więc pewnie późniejsze) i Budy Zabudziska.

Tyle na dzisiaj.
Ewa

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Nie tylko Grabina.

Witam.
Pochodzę z wioski Grabina Radziwiłłowska. To niewielka miejscowość w województwie mazowieckim, powiecie żyrardowskim. Obecnie już tam nie mieszkam, ale wieś ta jest mi bliska i często tam bywam. Od kilku lat rozwijam swoją pasję genealogiczną i przy okazji zbierania informacji o przodkach zbierałam też informacje o wiosce. Miejscowość ta nie doczekała się swojej strony, bo też może nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym, ale dla mnie i pewnie innych jej mieszkańców jest, jak sądzę, bliska. Pomyślałam sobie, że zbiorę tutaj razem te wiadomości, które dotyczą historii Grabiny, Bartnik i Radziwiłłowa Mazowieckiego. Traktuję te miejscowości raczej jak dzielnice jednej większej całości. Jeśli ktoś jest mieszkańcem dowolnej z nich, to uczęszczał przecież do szkoły i kościoła w Bartnikach, korzystał z dworca w Radziwiłłowie. Moja wioska to Grabina, ale w tych sąsiednich też czuję się u siebie. Wioski te nie nazywały się kiedyś tak, jak mamy na mapach, w dokumentach i tablicach drogowych. Ja pamiętam jeszcze nazwy miejscowości Grabina Duża i Grabina Mała. W szkole, ktoś kiedyś mówił mi, że ja mieszkam na Małych Łąkach. Obecnie części nazwy dawnych "dzielnic" Duża i Mała pozostały dla Grabiny w nazewnictwie ulic, jakie zostały wprowadzone. Nazwa Małe Łąki zanikła już i tylko może starsi mieszańcy kojarzą, gdzie znajdowała się ta część. Z obiegowej wiedzy wynika, że Małe Łąki obejmowały część wsi Grabina położoną bliżej torów kolejowych i dworca PKP. Byłyby to tereny dzisiejszych ulic: Sosnowej, Kolejowej, Leśnej i części ulicy Brzozowej. Tak przy okazji, dzisiejsze młode pokolenia nie wiedzą zapewne, że ulica Brzozowa miała kiedyś piękny rząd brzóz rosnący od ulicy Dużej w kierunku dworca. Brzozy rosły przy gruntowej drodze, a po drugiej stronie brzóz była ścieżka - wydeptana przez  pieszych i wyjeżdżona przez rowerzystów. Ścieżka była urocza - między brzozami z jednej i zbożem z drugiej strony. Największy atutem ścieżki było to, że miała o wiele lepszą nawierzchnię niż droga właściwa. Jazda rowerem po drodze oznaczała lawirowanie między dołkami, dołami, suchymi piaskami albo kałużami. Ścieżka była chyba wyżej i wydaje mi się, że zawsze była sucha.  Jeszcze muszę to sprawdzić, ale wydaje mi się, że Małe Łąki były serwitutami dla gospodarzy po uwłaszczeniu w 1864 roku.
Cofając się dalej wstecz  - tak jakieś  200 lat - nie znajdziemy na mapie Grabiny, Bartnik, ani Radziwiłłowa. Wtedy były tutaj Budy Bolimowskie. Z tymi Budami Bolimowskimi jest tak, że w Internecie można kilka razy znaleźć informację o bitwie pod Budami Bolimowskimi, która wskazuje, że to dzisiejszy Joachmów Mogiły. Ja w swoich poszukiwaniach genealogicznych miałam bardzo wielu przodków z Bud Bolimowskich. Przestudiowałam wiele metryk, kilka aktów notarialnych z załącznikami i ustaliłam, że informacje z Internetu sugerujące, że Budy Bolimowskie to Joachimów Mogiły nie były zgodne. Zaczęłam więc szukać trochę dokładniej. Z moich ustaleń wynikało, że Budy Bolimowskie były w miejscu dzisiejszych wyżej wspomnianych wiosek. Dość szybko znalazłam dowód potwierdzający te przypuszczenia. Jest nim choćby mapa Gillego z 1803 roku. Można ją bez trudu znaleźć w Internecie. Poniżej informacja o mapie i fragment interesującego mnie obszaru.

"Jest to specjalna mapa Prus Południowych przygotowana na mocy królewskiego dekretu przez znanego architekta i inżyniera budownictwa, Davida Gilly'ego po ostatnim rozbiorze Polski. Mapa powstała w 13 sekcjach. Została sporządzona w celu ułatwienia dostarczania poczty." (źródło Internet)

Mapa Prus Południowych Davida Gilly. 1802-1803
Jeśli dobrze przyjrzymy się mapie, widać że Budy Bolimowskie znajdują się w środku lasu między Skierniewicami, Bolimowem i Miedniewicami. Joachimów Mogiły (którego jeszcze nie ma na mapie) znajduje się znacznie bliżej Bolimowa. Nazwa Budy Bolimowskie 200 lat temu dotyczyła zdecydowanie dzisiejszych wiosek Grabina i Bartniki. W dalszych poszukiwaniach znalazłam jeszcze kilka razy wzmiankę w literaturze o tym, że Budy Bolimowskie to Bartniki. W metrykach parafii Bolimów, do której te wioski należały, księża zapisywali najpierw nazwę Budy Bolimowskie, później czasami nazwę podwójną "Budy Bolimowskie Grabina zwane", dalej pojawiły się nazwy Budy Bartniki i Budy Grabina, by dalej przejść w bardziej szczegółowy podział na Bartniki, Grabinę Dużą, Grabinę Małą i Małe Łąki. Nazwą Budy Bolimowskie nie obejmowano terenów dzisiejszego Radziwiłłowa. Ja w każdym razie nie znalazłam takiego podwójnego nazewnictwa. Nazwa Radziwiłłów pojawia się najpierw w odniesieniu do folwarku. W metrykach zapisywano, że ktoś jest mieszkańcem Folwarku Radziwiłłów, a dopiero jakiś czas później pisano, że jest mieszkańcem Radziwiłłowa. Pochodzenie nazwy Budy Bolimowskie jest oczywiste ze względu na przymiotnik pochodzący od nazwy parafii do której należały. Natomiast nazwa budy wskazuje na sposób powstania tej osady. O budach napiszę w następnym poście, ale w tym miejscu dodam jeszcze, że dla parafii Bolimów powstały jeszcze Budy Grabie, Budy Zabudziska, Budy Kąty. Fakt, że jedna z tych osad dostała nazwę wskazującą na okolice Bolimowa (choć były to zdaje się najdalsze w odległości do kościoła budy w tej parafii) sugeruje być może, że były to pierwsze budy na tym obszarze. Fakt, że wioski straciły w nazwie słowo budy wskazywać zaś może, o odejściu mieszkańców od typowego trybu życia budników...

Ewa