czwartek, 30 kwietnia 2015

Pierwsza wojna światowa w Radziwiłłowie widziana oczyma angielskiej pielęgniarki 2.

Witam.
Dzisiaj kolejna część pamiętnika Violetty Thurstan z pierwszej wojny światowej w Radziwiłłowie.

...Bardzo cieszyliśmy się, że ponownie trafiliśmy do Radziwiłłowa. Nasz poprzedni punkt opatrunkowy został opuszczony jako zbyt niebezpieczny dla personelu i pacjentów, sala operacyjna i opatrunkowa znajdowała się teraz w pociągu około pięciu wiorst od stacji kolejowej w Radziwiłłowie. Nasz pociąg był ciągle na linii, w nim pracowaliśmy i  żyliśmy, dwa razy dziennie przyjeżdżał pociąg sanitarny, nasi ranni byli pakowani do niego i odwożeni, a sami byliśmy ponownie zapełniani. Tym razem w Radziwiłłowie było dość cicho. Niemcy przypuszczali zażarte ataki, starając się pokonać rzekę Rawkę, więc ich straty musiały być bardzo poważne, ale Rosjanie jedynie utrzymywali swoją pozycję, więc gdyby porównać, to po naszej stronie było dość mało rannych. Tym razem udało nam się podzielić w pracy na zmiany – luksus w którym bardzo rzadko mogliśmy się pławić. Poprzednim razem zaprzyjaźniliśmy się z pewnym kapitanem z Syberii, ku naszej radości odkryliśmy, że mieszkał w małej chatce niedaleko naszego pociągu. Pewnego dnia spytał się, czy zechciałabym pójść z nim na pozycje, by zanieść żołnierzom świąteczne prezenty. Oczywiście byłam zachwycona. Wybierał się on tej samej nocy, a w związku, że nie miałam wtedy zmiany, generał uprzejmie pozwolił mi iść. Towarzyszyli nam również kapral S. i jedna z rosyjskich sióstr. Kapitan załatwił dwukołowy wóz i konia, żeby przewieźć nas część drogi, a sam razem z innym mężczyzną jechali za nami konno. Wyruszyliśmy około dziesiątej, księżyc świecił bardzo jasno – tak jasno, że musieliśmy ściągnąć nasze opaski oraz wszystko, co mogło wyróżniać się białym kolorem na tle ciemnego lasu. Dojechaliśmy do końca linii sosen, w której znajdowały się rosyjskie pozycje i zostawiliśmy wóz oraz konie pod naszą nieobecność pod opieką Kozaka. Generał sugerował, byśmy zobaczyli okopy rezerwy, ale widzieliśmy ich już mnóstwo wcześniej, a nasz kapitan chciał, żebyśmy zobaczyli całą zabawę, jaka miała miejsce, więc zabrał nas od razu na pozycje frontowe. Szliśmy po cichu przez las w pojedynczej grupie, dbając o to, by w miarę możliwości żadna gałązka nie pękła pod naszymi stopami, aż doszliśmy do przednich okopów na skraju lasu. Ukucnęliśmy i obserwowaliśmy przez moment. Wszystko było jasno oświetlone przez światło księżyca, musieliśmy być bardzo ostrożni, by nie zostać wykrytym. Trwał zażarty niemiecki atak, pociski biły dookoła nas jak grad. Przez pewien czas nie dało się widzieć nic oprócz dymu z luf karabinów. W tym momencie Niemcy byli zaledwie sto jardów od nas, poniżej dało się ujrzeć rzekę Rawkę błyszczącą w świetle księżyca. Tak absurdalnie mała rzeczka, a tyle walki o nią. Wydawało się, że tej nocy z  łatwością moglibyśmy przez nią przebrnąć. Kapitan dał sygnał i poczołgaliśmy się za nim wzdłuż skraju lasu, aż dotarliśmy do ziemianki wykopanej przez syberyjskiego oficera. Początkowo nie mogliśmy nic zauważyć, po chwili ujrzeliśmy coś w rodzaju jaskini zakrytej żerdziami i gałęziami, jeszcze kilka kroków wcześniej była zupełnie niewidoczna. Było w niej przerażająco gorąco i duszno – mały piecyk w rogu dawał ogromne ciepło, mężczyźni zaczęli palić, co jeszcze pogorszyło sprawę. Posiedzieliśmy chwilę, rozmawiając, a potem poczołgaliśmy się z wizytą do kolejnej ziemianki, kiedy niemiecki pocisk minął nas i utkwił w drzewie obok. W ziemiance było już sześciu mężczyzn, więc nie próbowaliśmy nawet do niej wchodzić, ale daliśmy im papierosy i zapałki, za co byli niezwykle wdzięczni. Mieli tam ikonę albo inny święty obrazek wiszący na ścianie; rosyjscy żołnierze na służbie mają przydzieloną pułkową ikonę, a wielu z nich nosi jeszcze swoje w kieszeniach. Jednemu mężczyźnie ocaliła życie. Pokazał nam ją; pocisk przeszedł dokładnie między Matką a Dzieciątkiem i osadził się w drewnie. Wszystko było niezwykle ciekawe, opuściliśmy pozycje z wielką niechęcią, by powrócić przez oświetlony księżycem las do naszego wozu. Wykorzystaliśmy tę noc w pełni, była piąta rano, gdy wróciliśmy do pociągu. Zarówno doktor oraz ja zaczęliśmy z  powrotem dyżur o ósmej. Strata jednej nocy snu była jednak warta pójścia na pozycje w trakcie zażartego niemieckiego ataku. Ciekawe, co powiedziałby generał, gdyby wiedział! Skończyliśmy nasz czterdziestoośmiogodzinny dyżur i wróciliśmy raz jeszcze do Żyrardowa. Zawsze niechętnie opuszczałam Radziwiłłów. Praca tam była wspaniała, i tam bardziej niż gdziekolwiek indziej traktowałam wojnę jako Wielką Przygodę. Wojna mogłaby być najbardziej chwalebną grą na świecie, gdyby nie zabijanie i ranienie. W jej trakcie człowiek czuje ogromną radość z braterstwa broni, dawania i brania, pomagania i otrzymywaniu pomocy w sposób, który byłby niemożliwy do pojęcia w normalnym świecie. W Radziwiłłowie również człowiek mógł dostrzec poezję wojny, pikanterię chłodnych poranków i błogość ogniska w nocy, ciepły i czysty zapach wszędzie przywiązanych koni, przejmujący głód, marne jedzenie polane sosem niebezpieczeństwa, wyjeżdżanie rankami z wielką nadzieją; nawet powracający ranni wieczorem nie wydawali się wtedy tak strasznie złą rzeczą. Człowiek musi kiedyś umrzeć, a rosyjscy chłopi z największą czcią traktowali śmierć za Matuszkę, jak nazywają swój kraj.  Wielka przygoda nie często trafia się człowiekowi, ale gdy ją dobrze przeżyć, to świadomość uczestnictwa w niej pomaga przetrwać wszystkie trudne chwile. Radziwiłłów jest jedynym miejscem, gdzie mi się to przydarzyło. W Belgii serce było wyżęte przez przenikliwy ból tego wszystkiego, przez maleńkość i bezbronność. W Łodzi nie widać było nic oprócz brudu i zastraszenia; gdzie indziej zniszczone wioski, ucieczki oszołomionych ludzi, przerażeni chłopi, którzy widzieli najciemniejsze strony wojny...

Znalazłam w sieci zdjęcie  takiego pociągu sanitarnego z okresu pierwszej wojny światowej. Pochodzi ono ze strony dobroni.pl




Dla zainteresowanych lekturą całego pamiętnika w wersji angielskiej podaję link do publikacji na stronie Projekt Gutenberg:

http://www.gutenberg.org/files/17587/17587-h/17587-h.htm

W Bitewnikach Łódzkich można znaleźć jeszcze wspomnienia z pobytu Violetty Thurstan w Łodzi. Polecam, ciekawa lektura.
Ewa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz